niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 10

/Nikita/

Znacie ten stan, kiedy jeszcze śpicie, ale już nie śpicie? To może inaczej. Kiedy jesteś już poniekąd świadomy, mniej więcej wiesz, co się dzieje, ale twoje oczy są zaciśnięte i jedyne o czym marzysz to wrócić do krainy Morfeusza? Ja tak mam codziennie rano i nie tylko rano. Tak samo jest dzisiaj. Niby jeszcze śpię, ale wiem, że w okno świeci to cholerne słońce. Moje oczy są zamknięte, ale podświadomie czuję, że nie jestem sama w pomieszczeniu. Minął tydzień, od kiedy mieszkam z chłopakami i już zdążyłam się dowiedzieć, bo na przyzwyczajenie nie bardzo miałam jeszcze czas, że wchodzą do mojego pokoju, kiedy im się żywnie podoba. Ale co się będę przejmować? To daje również mnie prawo do tego typu czynności. No ale wracając. Wiem, że jakieś ciało obce, niepożądane ciało obce, leży obok mnie na łóżku. Jednak moje lenistwo wygrywa nad ciekawością, czy też strachem i nadal nie próbuję nawet unosić powiek. Znajduję się więc w błogim stanie na pograniczu snu i jawy, ale po jakimś czasie mam już dosyć ciepłego oddechu idealnie wyczuwanego przeze mnie na uchu. Uchylam powieki i co widzę? Oczywiście Biebera wtulonego w moją poduszkę. Kręcę z rozbawieniem głową. Co ten idiota znowu wymyślił? I czego tu przylazł? Śnił mu się koszmar i przyszedł się przytulić? No cóż, wcale nie musiał przychodzić do mnie. Mógł równie dobrze iść do Mika.

To taki nasz tatuś, w końcu jest najstarszy z nas wszystkich i jest sporo starszy nawet od Biebera i Dava. Chyba on jedyny nie uważa mojej ciąży za coś strasznego. Z resztą, on uwielbia dzieci i już sobie zaklepał rolę najlepszego wujka. Tak samo jest z Jazzy. Ją też sobie przywłaszczył na wyłączność i, kiedy wujek Mike jest w pobliżu, to Jazmyn nie trzeba się nawet w minimalnym stopniu przejmować, bo ona i tak posłucha się tylko Sparksa. A dla niego z kolei, młoda jest oczkiem w głowie. Myślę, że to ma poniekąd związek z tym, że Sparkly ma już te swoje prawie dwadzieścia osiem lat i marzy o rodzinie, tylko nie spotkał jeszcze odpowiedniej dziewczyny, z którą chciałby się ożenić i mieć dzieci. No cóż, osobiście liczę na to, że jednak ją znajdzie, ale, jeśli nie, to w sumie ja będę samotną matką, więc może mnie kiedyś zechce. No bo proszę was dziewczyny, czy wy nie poleciałybyście na tę cholernie seksowną twarz i jeszcze bardziej seksowne ciało? Zgłaszać się, która chętna. Jestem pierwszą kandydatką. Haha.

Wracając. Zastanawiam się, czy tak po prostu wstać i pójść do łazienki, na poranny prysznic, poleżeć tu jeszcze i wtulić się w najseksowniejsze mięsko w NY, czy też obudzić swoją wredną stronę i złapać za butelkę wody, która zawsze stoi przy łóżku. Ostatecznie decyduję się na opcję numer cztery i wczołguję się pod silne i ciężkie bieberowe łapsko. Chłopak automatycznie przyciąga mnie bliżej siebie i wtula w swoją klatkę. Zaciągam się przepięknym zapachem jego perfum z Adidas i odczekuję kilka minut, żeby wcielić swój plan w życie. Opuszkami palców delikatnie gładzę po plecach Spooky'ego, a nosem sunę po jego szyi. Od czasu do czasu składam mokre pocałunki pod uchem i na torsie towarzysza, po czym mruczę niczym mały kotek. Kolanem i łydką miziam Justina po udzie, ale nie zapominam o idealnym dojeżdżaniu do materiału bokserek i ogromnego skarbu, który w nich trzyma. Wplątuje palce jednej dłoni w artystyczny nieład na jego głowie i tworzę dzieło, które będzie sprawiać wrażenie ''jak po seksie''.

-Kotku, wstawaj. Śniadanko czeka na stole. - mówię najsłodszym głosikiem, na jaki mnie stać. A co słyszę w odpowiedzi? „Mhmm”. I zostaję jeszcze bardziej przyciągnięta do ciała chłopaka. Zaczynam obdarowywać jego twarz słodkimi pocałunkami i ponawiam próbę pokojowego podniesienia chłopaka z mojego łóżka. Przy trzecim podejściu na reszcie wcielam w życie to, co planowałam od samego początku. Podnoszę się do pozycji siedzącej i płaczliwym, skrzeczącym głosem, który sama się zdziwiłam, że w ogóle posiadam, krzyczę. - Nie to nie! Dzieci czekają na dole, aż zawieziesz je do szkoły, ale tobie jak zawsze tylko dziwki w głowie! Mam dość! Jadę do mamusi! - i zakańczam mój monolog siarczystym liściem prosto w lewy policzek Biebera. Efekt jest natychmiastowy. Śpioch wyskakuje spod pościeli niczym oparzony, rozgląda się po pomieszczeniu i, trzymając rękę przyłożoną do zaczerwienienia na swojej twarzy, patrzy na mnie zdezorientowany. A ja? Siedzę w kusej koszulce i w spodenkach, których on nie widzi, niechlujnie okryta pościelą, z roztrzepanymi włosami i rumieńcami na twarzy, spowodowanymi słońcem wpadającym do pokoju.

-Co się kurwa dzieje?! Jakie dzieci?! Jaka szkoła?! Jaka mamusia?! - i wtedy chyba zaczyna wszystko sobie układać w tej pustej głowie. Niepostrzeżenie podnoszę się z mojej wygodnej miejscówki i patrząc mu prosto w oczy, nagle odwracam się i gnam do łazienki. Niestety ten idiota zeskoczył z łóżka i był już przy mnie. Złapał mnie za biodra i przygwoździł do ściany, patrząc na mnie tak, że, gdyby wzrok mógł zabijać, to moi najbliżsi śpiewaliby już „Time to say goodbye”. - Dlaczego mnie uderzyłaś ty mała łajzo? - zaczął coraz bardziej na mnie napierać i, nie powiem, ale ostro się przestraszyłam. Jego oczy miały taki morderczy wyraz, że bałam się oddychać. Jeszcze takiego, to go nie widziałam. Postanowiłam złapać się ostatniej deski ratunku.

-Justin, uważaj na dziecko, bo zaraz coś mu zrobisz. - popatrzyłam z przerażeniem w jego oczy, a on poluzował uścisk na moich biodrach i minimalnie się odsunął. Jego wzrok też nie był już taki przerażający, więc odetchnęłam z ulgą. Postanowiłam jakoś rozluźnić atmosferę i zmieniłam temat. - Dlaczego przyszedłeś tu spać? - spojrzałam na niego wyczekując jakiejś logicznej odpowiedzi.

-Bo miałaś chyba jakiś koszmar i krzyczałaś w nocy. Mika nie było, a wiesz, jaki twardy sen ma David. Chciałem poczekać, aż się uspokoisz i wrócić do siebie, ale tak jakoś usnąłem. - uśmiechnął się zadziornie i puścił mi oczko, a ja już wiedziałam, że nie do końca usłyszałam całą prawdę. Przez ten czas już zdążyłam go poznać i potrafię odróżniać jego gesty, czy zachowania.

-Nie chciałeś wrócić do siebie, skarbeńku. Podobało ci się to, że mogłeś sobie bezkarnie ze mną spać. - pokazałam mu język, a on złapał go między zęby i delikatnie przygryzł. Odsunęłam się od niego i uwolniłam jeden ze swoich narządów, bo język to narząd, prawda? Eh, mogłam się uczyć biologii, a nie spać.

-Podobałoby mi się dużo bardziej, gdybyś nie miała na sobie tych łaszków. - uśmiechnął się i puścił mi oczko. Tak tak, sorki Bieber, ale niestety nie masz na co liczyć. Niestety? Zamknij się. Kochana, marzysz o nim. Nikt cię o zdanie nie pytał.

-I tak nie poruchasz, kochanie, przykro mi bardzo, ale ogarnij ptaszka.

-I tak już poruchałem maleńka. - puścił mi oczko. No cham, skurwiel. On nie potrafi sobie darować głupich komentarzy i docinek. Super. Poznajcie Justina ''Spookiego'' Biebera.

* * *

Zastanawiam się, jakby to teraz było, gdybym nie zaszła w ciążę. Czy, gdybym nie nosiła pod sercem mojej malinki, to potrafiłabym normalnie rozmawiać z Bieberem? Czy byłabym z nim w takich stosunkach, w jakich jestem teraz? Czy olewałabym go i miała w dupie? Pewnie chciałabym, żeby coś z tego było, bo jest mega przystojnym facetem, o bardzo ciekawym charakterze, owszem, czasami, a nawet często, wkurzającym, ale Justin potrafi być miły i zabawny, a nawet, mimo wszystko, troskliwy. Kiedy patrzę na niego, jak zajmuje się Jazzy i martwi o Jaxona i swoją mamę, chociaż tego nie okazuje albo przynajmniej próbuje, to wiem, że byłby cudownym ojcem. No właśnie, byłby, gdyby tylko chciał. A jak się okazuje, on nie chce. A szkoda, bo może moglibyśmy stworzyć rodzinę dla naszego maleństwa. Dobra, Nikita, nie myśl o tym teraz. Może mu się jeszcze odmieni. Zobaczysz, jeszcze będzie cię błagał na kolanach, żebyś z nim była. Ta, jasne. Gowl jest głupia, wiem, ale, mimo to, podświadomie marzę o tym, żeby miała rację. Zakochałaś się! Nieprawda, ja po prostu myślę o moim dzidziusiu, który kiedyś będzie chciał poznać tatę i odczuwać jego obecność. Dobra, koniec tych depresyjnych myśli.

Siedzimy właśnie z chłopakami przed telewizorem i oglądamy jakieś głupie seriale. Oczywiście jest dużo śmiechu, kiedy Sheldon z „Teorii wielkiego podrywu” znów wygłasza swoje mądrości albo, gdy Ted z „Jak poznałem waszą matkę” kolejny raz usilnie szuka wybranki swojego serca. Oczywiście wszyscy oprócz mnie popijali piwo. Ja sączyłam soczek marchewkowy, bo lekarz ostatnio powiedział, że mam lekką anemię i powinnam przyjmować witaminki żelazo i te inne, więc nie mam wyjścia, żeby moja kruszynka była zdrowa. Nagle słyszymy dzwonek oznaczający, że ktoś dobija się do Biebera. Chłopak ślamazarnie odbiera telefon i przystawia go do ucha.

-No, co tam? Dlaczego dzwonisz tak późno? - pyta, ale nikt nawet nie domyśla się, kto dzwoni. - Jaxo, uspokój się. Co się stało? No mów! Co?! Ale kurwa jak to?! Jadę. - i się rozłączył. Gwałtownie podniósł się z kanapy i poszedł po kluczyki od swojego samochodu. Zakłada buty. Wstaję i podchodzę do niego. Chłopak zarzuca kurtkę na plecy i już ma wychodzić, ale łapię go za rękę i z całej siły przyciągam do siebie.

-Gdzie jedziesz o tej porze? I dlaczego masz zamiar gdzieś jechać skoro piłeś? - patrzę mu prosto w oczy, a on nie odzywa się nawet słowem, tylko zaciska mocniej szczękę. - Co się stało? Dlaczego Jaxon dzwonił?

-Moja mama nie żyje...

___
Przepraszam, kolejny rozdział przejściowy i mam nadzieję, że będzie was trochę trzymał w niepewności :P
W następnym tygodniu na pewno nie będzie rozdziału, bo 30 marca zaliczam semestr z matmy, także trzymajcie kciuki i przez cały tydzień będę siedzieć w książce, a przynajmniej tak planuję, bo planuję to zaliczyć :o
No i jak myślicie, co będzie dalej?
I mam taką prośbę, jakbyście mogli, to przeczytajcie sen Justina z rozdziału czwartego i napiszcie, jak sądzicie, czy to miało coś znaczyć, czy był to tylko bezsensowny sen :P
I jak myślicie, dlaczego Dylan od jakiegoś czasu się dziwnie zachowuje? :>
To ten, do następnego i proszę, komentujcie, pokażcie mi ile osób czyta.
Komentarz = Motywacja <333 z którą ostatnio u mnie kiepsko :<

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 9

/Nikita/

Wchodzę do domu. Zdejmuję kolejno szalik, kurtkę i buty. Przechodzę do salonu, gdzie czeka już na mnie brat. Wie o wszystkim i postanowił mnie wspierać. Czekam, aż rodzice zejdą na dół na śniadanie, bo muszę z nimi porozmawiać. Przytulam się do Dylana, który mocno przyciąga mnie do siebie i całuje w czubek głowy. Mój kochany. Szepcze, że wszystko będzie okej i, żebym się niczym nie przejmowała. No cóż, nie zamierzam. I tak mam już dość. Nagle słyszę kroki na schodach i wraz z bliźniakiem przechodzę do kuchni. Witam się z, jak zwykle, zabieganymi rodzicami i biorę swoją kawę z ekspresu.

-Tato, mamo, chciałabym z wami porozmawiać. To ważne. - mówię pewnym siebie głosem, kiedy tata pije kawę, a rodzicielka je swoje ''zdrowe śniadanko''.

-Nie mamy teraz czasu, jak widzisz spieszymy się do pracy! - mówi, a raczej krzyczy, matka. Oj wierz mi, przez całe życie zdążyłam zauważyć, że nie masz dla mnie czasu, bo liczy się tylko praca, pieniążki i ubrania. O tak. Poznajcie moją mamusię. Panią idealną pod każdym względem oprócz tego, jak być matką. Nie mówię dobrą matką, tylko taką zwyczajną.

-O czym chciałaś porozmawiać, kochanie? - przynajmniej tata okazuje jakiekolwiek zainteresowanie. Ale kochanie? Hmm, rzadko tak do mnie mówi. Najczęściej słyszę to słowo z ust Dylana. Uch, raz kozie śmierć. Upijam łyk kawy, biorę głęboki wdech i przygotowuję się na jedno, tak bardzo znaczące zdanie. Tak, postanowiłam poinformować rodziców, że wkrótce zostaną dziadkami, w końcu to już początek czwartego miesiąca.

-Jestem w ciąży... za pięć miesięcy będziecie mieli wnuka. - mówię nader spokojnie, a nawet się uśmiecham. Jestem przygotowana na wszystko. Dosłownie. Po matce, nie spodziewam się innej reakcji, jak mega wkurwienie i zwyzywanie mnie, ale w przypadku taty przyszykowałam się na wszystko. Od krzyków i złości, po radość.

-Wynoś się stąd, mała szmato! Nie chcę cię tu więcej widzieć! Masz trzy dni na spakowanie się i wyprowadzenie z tego domu! - patrzę na rozwścieczoną matkę ze smutkiem wypisanym na twarzy. Mimo wszystko, to jasne, że jest mi przykro. W końcu to jest kobieta, która mnie urodziła, a swoją drogą, kiedy przyszliśmy na świat z Dylanem miała dokładnie tyle lat, co ja, kiedy będę rodzić. Widzę jak wściekła, wychodzi z kuchni i kieruje się do salonu. - Nie jesteś moją córką! Nie jesteś moim dzieckiem! Ja nie mam córki! Moja mała córeczka umarła przy porodzie! - krzyczy na cały budynek i, świadomie czy nie, przewraca mój świat do góry nogami.

Z moich oczu lecą łzy. Odstawiam kubek z ciemnym napojem i wpatruję się w jeden punkt na ścianie. Czuję silne męskie ramiona, które przyciskają mnie do siebie. Dłonie gładzą moje plecy, czym dodają mi otuchy, ale niewystarczająco tyle, aby uspokoić mój umysł. Tata całuje mnie kilkukrotnie w czubek głowy i szepcze, żebym nie przejmowała się tym, co mówi mama. Niestety nie potrafię tego zignorować, a w mojej głowie tworzą się najczarniejsze scenariusze. Chwilę później słyszymy trzaśnięcie drzwiami, co oznacza, że Janet wyszła. Zostałam doprowadzona do kanapy i usadowiona na niej, przez najważniejszych mężczyzn mojego życia, na których, teraz już wiem, zawsze mogę liczyć. Benito, mój tata, klęka przy moich kolanach i łapie mnie za ręce, po czym każe mi na siebie spojrzeć. Powoli przenoszę wzrok na Hiszpana i patrz mu w oczy. Mężczyzna gładzi mnie uspokajająco po dłoniach i powtarza, że wszystko będzie okej, i żebym się nie przejmowała.

-T-ty... pojedziesz ze mną na testy na ojcostwo? - pytam łamiącym się głosem. Benito patrzy na mnie ze spokojem i kiwa głową.

-Nie jesteś pewna, kto jest ojcem dziecka? Masz jakieś podejrzenia, co do tego, kto ci je zrobił, słoneczko? - jest opanowany, ale widać, że specjalnie go ta wiadomość nie ucieszyła. Z resztą, kto by się cieszył, że jego siedemnastoletnia córka jest w ciąży, a sam w wieku trzydziestu pięciu lat zostanie dziadkiem? Uwalniam swoje dłonie z uścisku mężczyzny i ocieram swoją twarz z łez.

-W-wiem, kto jest ojcem mojego maleństwa i nie pytaj, bo i tak ci nie powiem. Chcę się dowiedzieć, czy ja jestem twoją córką. Czy jestem twoim dzieckiem i czy Dylan jest moim bratem.

-CO?! - pytają obaj naraz. Czy naprawdę są aż tak zdziwieni moją wątpliwością?

* * *

-Naprawdę nie wiem, po co tu jesteśmy. Po raz milionowy powtarzam, że jesteś moją córką, a ja jestem twoim ojcem, jak też Dylan jest twoim bratem. - tłumaczy Benito. Czy możliwe, że mówi prawdę? To się okaże. Siedzimy właśnie w poczekalni w prywatnym szpitalu. Jesteśmy już drudzy w kolejce. Czekamy na pobranie krwi do badań laboratoryjnych, żeby dowiedzieć się, czy rzeczywiście jestem córką Gonzalesa.

-Ja tam wolę się upewnić. Poza tym nie widzę powodu, żeby ci wierzyć, szczególnie po tym, co pięknie wykrzyczała dzisiaj Janet. Z resztą, sam zobacz. Popatrz na mnie i na Dy'a. Nie jesteśmy do siebie podobni. Do ciebie, ani do niej też nie jestem podobna. Może naprawdę wasza biologiczna córka umarła, a ja zostałam przez was adoptowana, żeby zapełnić tę pustkę? Może dlatego Janet od zawsze mnie nienawidziła? Masz na to jakąś logiczną odpowiedź? Nie sądzę. - ciągnęłam swój potok słów, a Dylan z tatą, bo chyba mogę go jeszcze tak nazywać, prawda? Uważnie mi się przysłuchiwali. Starszy z nich, przetarł swoją zmęczoną twarz dłonią z głębokim westchnieniem.
O oł! Czyżbym się nie myliła? 

-Tato! Co to miało znaczyć?! To westchnienie! Przecież ona nie ma racji! Ubzdurała coś sobie, bo w amoku usłyszała parę bredni i sobie dopisała. Nie ma racji! Nie ma! Nie może, prawda? - tym razem to Dy obsypał mężczyznę pytaniami. Ten, natomiast, tylko jeszcze raz westchnął, poprawił się na krześle i zaczął mówić.

-Nie. Nikita nie ma racji. Dzieciaki, oboje jesteście zarówno moi jak i mamy. Moja córeczka nie umarła, tylko siedzi tutaj koło mnie i opowiada głupoty. Mieliśmy z Jan po osiemnaście lat, kiedy się urodziliście. Na prawdę sądzicie, że gdyby któreś z was nie przeżyło, to adoptowalibyśmy jakieś inne dziecko? Proszę was. Od samego początku zdawaliśmy sobie sprawę, jak ogromny obowiązek na nas spoczywa. Dużo łatwiej jest wychować jedno dziecko, niż dwoje. Nie zrzucalibyśmy na siebie sami jeszcze większej odpowiedzialności. Poza tym, my byliśmy jeszcze dzieciakami, małolatami, zresztą nieodpowiedzialnymi, więc nie wiem, kto by nam powierzył obce dziecko do adopcji. - wytłumaczył mężczyzna, którego, mimo wszystko, bardzo kocham i załamię się, jeśli moje przypuszczenia okażą się prawdą. W gruncie rzeczy miałam cichą nadzieję, że nie mam racji, ale nie łudziłam się, bo co byście sobie pomyśleli, gdyby to wasza, domniemana czy też nie, matka powiedziała coś takiego?

-Przekonamy się wkrótce...

* * *

-Przestań głuptasie, przecież nikt nie każe ci się wyprowadzać. Z resztą jesteś za młoda, żeby mieszkać sama. - Benito próbuje mnie przekonać. No cóż, nikt oprócz Janet, a skoro ja jej tak bardzo przeszkadzam i utrudniam życie, to proszę bardzo, poradzę sobie sama. Odkąd wczoraj trzasnęła drzwiami, zaraz po tym, jak pięknie wykrzyczała mi, że jestem adoptowana, nie pojawiła się w domu. Może to i lepiej? Miałam czas, żeby właściwie pożegnać się z tym miejscem. Raczej tu już nie zawitam, a nawet jeśli, to o mieszkaniu nie ma mowy. Trudno, coś się kończy, coś zaczyna, prawda? Dobrze, że już wcześniej miałam wszystko popakowane w kartony i walizki, teraz zostało to tylko przewieźć do domu chłopaków. Tak, spodziewałam się takiej reakcji mojej, a przepraszam, nie mojej, matki. Na szczęście Justin powiedział, że ustalił z chłopakami i Dylanem, iż mogę u nich mieszkać ile tylko chcę. Chciałam się z nimi zrzucać na czynsz i inne opłaty, ale Bieber powiedział, że on się tym zajmie, oczywiście wersja dla wszystkich jest taka, że sama muszę to opłacać. No cóż, myślę, że poczuł się zobowiązany z wiadomych powodów, jednak wiem dobrze, że na inną pomoc z jego strony nie mogę liczyć.

-Nikt, oprócz niej. Trudno, jeśli będzie z tym jakiś problem, to ona będzie się tłumaczyć, że wyrzuciła z domu dziecko, którym miała się opiekować. Poza tym, niedługo skończę osiemnaście lat, będę dorosła i będę matką, więc wątpię, żebyście mieli z tego powodu jakieś nieprzyjemności. - tłumaczę tacie i zbieram ostatnie przedmioty, typu kosmetyki itp. do mojej torebki, którą zakładam na ramię.

Rozglądam się po moim pustym pokoju, ponieważ chłopcy zdążyli już wszystko wynieść, a w moim oku kręci się łezka. W końcu tutaj się wychowałam, tutaj mieszkałam odkąd pamiętam, tutaj przeżyłam najwspanialsze chwile mojego życia, głównie z bratem i nareszcie to właśnie tutaj dorastałam, a teraz muszę opuścić to miejsce przez jeden głupi błąd popełniony pod wpływem alkoholu i trawki. Ocieram słoną kropelkę spływającą po moim policzku. Już dość się napłakałaś, głowa w górę, dupa spięta, brzuch wciągnięty, cycki do przodu i zaczynamy nowy rozdział! Chichoczę myśląc o mojej super Gowl. Jednak jest niezastąpiona. Schodzę na dół wraz z mężczyzną, a w salonie zastaję kolegów i brata rozwalonych na kanapach i fotelu. Co robiących? Pijących piwo oczywiście! No ładnie! A kto nas odwiezie?

-Nie przeszkadzam wam? - pytam moich ostatnich gości w tym domu. Kiedy orientują się, że tu jestem, Mike zwalnia dla mnie kawałek kanapy, zaraz obok Biebera, i pokazuje na kubek herbaty, stojący na ławie. Uśmiecham się i podchodzę do nich. Siadam w wyznaczonym dla mnie miejscu i biorę ciepły napój w dłonie, po czym upijam kilka łyków i odstawiam z powrotem na stolik. Najstarszy z moich ''kumpli'' obejmuje mnie ramieniem i wtula w swój tors. Kiedy poddaje się przytuleniu, czochra mnie po włosach i pstryka w ucho. Odsuwam się od niego obrażona, że traktuje mnie jak dzieciaka, którym jednak, w porównaniu z nim, jestem i uśmiecham się do reszty. -Zbieramy się? - pytam zebranych, na co chłopaki kolejno przytakują.

Dylan postanowił jechać z nami, więc, kiedy byliśmy już na miejscu i miał wracać do domu beze mnie, przytulił mnie do siebie z całych sił i nie chciał  puścić. Również wtuliłam się w chłopaka, bo jednak zawsze w jego ramionach czułam i będę czuła się najbezpieczniej. Ledwie powstrzymywałam się od płaczu. Niby od naszego domu, do posiadłości chłopaków nie jest daleko, a jedynie dwadzieścia minut drogi piechotą, a równo siedem i pół samochodem, ale jednak, to nie to samo. Przecież zawsze, kiedy źle się czułam, nie mogłam spać czy miałam jakiś problem, szłam do Dylana do pokoju i razem jakoś sobie z tym radziliśmy. Działało to również w drugą stronę. A teraz? Będzie zupełnie inaczej. Mam tylko nadzieję, że nie oddalimy się od siebie, nieważne jakie będą wyniki testów.

-Moja mała siostrzyczka wyfruwa z gniazdka. - głos Dy'a wyraźnie się łamie. Pociąga nosem i cmoka mnie kilka razy w czubek głowy. - Wiedziałem, że kiedyś zamieszkamy oddzielnie, ale byłem pewien, że to ja pierwszy znajdę sobie dziewczynę, której zrobię dziecko i będę musiał się z nią ochajtać. Ewentualnie wyobrażałem sobie, że tak się stanie, kiedy pójdziemy do college'u. A tu co? Moja siostrzyczka jest w ciąży i zamieszka z moimi przyjaciółmi bo nasza głupia matka wywaliła ją z domu. - po policzkach Dylana spływają łzy, których nawet nie stara się ukryć przed chłopakami. Wtulam twarz w jego tors i zaciągam się zapachem jego perfum połączonym ze specyficznym zapachem, który znam od dzieciństwa.

-Dylan, nieważne, jakie będą wyniki, chcę, żebyś nadal był moim bratem, tylko o to cię proszę. - cicho łkam w jego koszulkę. Czuję pocałunki we włosach, a po chwili słyszę cichy, zachrypnięty głos.

-Jesteś moją maleńką siostrzyczką i, nieważne, co by się działo, zawsze nią będziesz...

___
Dzisiaj króciutko.
Udało mi się napisać na piątek, więc wstawiam :>
Mam nadzieję, że się podoba (bo mnie osobiście nie bardzo) i chociaż troszeczkę was zaskoczyłam :3
Liczę na wasze opinie w postaci komentarzy :*
Jak myślicie, co będzie w następnym?
Dobra, nie przynudzam już
KOCHAM WAS MISIACZKI, DO NASTĘPNEGO ROZDZIALIKU <333

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 8

*2 miesiące później*

/Nikita/

Leżałam właśnie na łóżku w pokoju Justina. Właściciel sypialni siedział na moich udach, aby mnie unieruchomić. Spytacie po co? Hmm... to pytanie nie do mnie. Otóż Bieber stwierdził, że to niemożliwe, żebym nie miała łaskotek, bo przecież każdy ma. No i się chłopak zdziwił. Tak, aktualnie to sprawdza, ale nic tu po nim, bo ja naprawdę ich nie mam. Tak więc, Spooky siedzi na moich nogach, a, swoją drogą, wcale taki lekki nie jest i molestuje mój brzuch, pachy oraz szyję palcami. Zgadzam się z wami całkowicie – to idiota.

-Skończyłeś? - patrzę z dołu na jego twarz, a on z chytrym uśmieszkiem kręci głową. Okeeej, co ten głupek kombinuje? Może cię przeleci. Muszę mu dopingować! Gowl! Idiotko! Nikita, dobrze wiesz, że jesteśmy niewyżyte. Nie uprawiałyśmy seksu od prawie czterech miesięcy. Raz posmakowane – kusi, nie możesz zaprzeczyć! Boże! Czy ja jestem chora? Czy tylko ja mam ten głupi, niewyżyty, zboczony i jeszcze raz głupi głosik w głowie?! Czy są ludzie podobni do mnie? Zgłaszać się, szukam przyjaciół! Nagle przestałam zastanawiać się nad moją ewentualną chorobą psychiczną, bo poczułam czyjeś ręce na piersiach. Okej, nie czyjeś, tylko Biebera, ale tego się już pewnie domyśliliście. Nim zdążyłam chociaż krzyknąć, sam zainteresowany wsadził łapy pod moją bluzkę i bezczelnie wepchnął je w mój stanik. No tego to już za wiele! - Czy ciebie przepraszam popierdoliło?! Zabieraj te obślizgłe łapska! - nic sobie z tego nie zrobił. Zaczął poruszać palcami, zadziornie się uśmiechając. A ja? Odczuwałam nieprzyjemny ból. Nie dlatego, że się boję takiego dotyku. - Proszę, Justin, to boli.

-Nie boli, tylko łaskocze, kochanie. Wygrałem, a w ten sposób odbiorą swoją nagrodę! - wyszczerzył te swoje piękne kły i dalej próbował udowodnić swoją rację, której nie miał!

-Bieber! Zostaw mnie. To boli, nie łaskocze. Przez ciążę mam wrażliwe piersi idioto! - po moim ostatnim zdaniu przestał. Uf. Uwierzcie mi, to naprawdę nie jest fajne uczucie, kiedy nawet schodzenie ze schodów bez odpowiedniego stanika, sprawia ci cholernie nieprzyjemny rodzaj bólu.

-No, ale urosły, tak? - popatrzył mi w oczy i strzelił smajlem. Nachylił się i wyszeptał mi do ucha. - Powinnaś mi dziękować. Wreszcie nie jesteś płaska. - zebrałam w sobie wszystkie siły i zepchnęłam Biebera na bok. Nie moja wina, że akurat na tę stronę, gdzie łóżko się kończyło. Tak, SuperJustin wylądował na podłodze. Ups, mam nadzieję, że nie obił sobie dupki. Wyczujcie sarkazm.

A właśnie! Pewnie zastanawiacie się, dlaczego, mimo wszystko spędzam czas z Bieberem. No więc, głęboko się nad tym wszystkim zastanowiłam i w końcu po jakimś tygodniu, zgodziłam się na jego propozycję. Ustaliliśmy, że zapominamy o tym, co stało się wtedy po imprezie i zaczynamy wszystko od nowa. Ja dla wszystkich jestem w ciąży z „jakimś tam kolesiem”, a z Bieberem się przyjaźnimy. Myślę, że nikt nie podejrzewa, jaka jest prawda i niech tak zostanie. Mam nadzieję, że skoro jesteśmy przyjaciółmi, to Justin mi pomoże przy dziecku i w ogóle. Kto wie, może kiedyś się do niego przyzna. Nadal jest mi źle z tym, że się go wyparł i, poniekąd, nie potrafię mu tego wybaczyć, ale nie mogę się oszukiwać. Przez ten czas naprawdę go polubiłam. Kiedy lepiej się go pozna, nie jest aż takim dupkiem. Nie twierdzę, że wcale nim nie jest, czego mieliście przykład chwilę temu, ale potrafi być miły. Zdążyłam poznać i pokochać również jego rodzeństwo, a szczególnie, Jazzmyn i podobno jestem pierwszą dziewczyną, której przedstawił swoją mamę. Tak, celowo mówię, że nie przedstawił mnie swojej mamie, tylko ją mnie. Cóż, pani Bieber, ma problemy z narkotykami. Jest narkomanką od kilku lat. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale wiem, że musiała mieć jakiś dobry powód, żeby się w to wciągnąć. W końcu ma trójkę wspaniałych dzieci. Do dobra, dwójkę wspaniałych i Justina. Wiem tyle, że odkąd Pattie zaczęła brać, to Justin musiał zająć się rodzeństwem. Widziałam się z nią aż dwa razy. Za pierwszym była na głodzie i od razu wkurzona poszła do swojego pokoju, a za drugim – była podobno nad wyraz miła, ponieważ wzięła. Cóż... mimo wszystko polubiłam ją. Wiem, że gdyby nie była uzależniona, na pewno byłaby świetną matką i dobrą przyjaciółką.

-Pożałujesz tego, maleńka! - powiedział podnosząc swoje seksowne cztery litery z podłogi. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, a następnie ktoś wszedł.

-Hej, nie przeszkadzamy? Jesteście ubrani? Okej, możesz wejść Jazzy. - Jaxon otworzył drzwi szerzej i już chwilę później byłam przyciśnięta do łóżka przez drobne ciało pięciolatki. Hmm ciekawe, bo dopiero w tej samej pozycji byłam z jej najstarszym bratem.

-Nikita! Śtęśkniłam się za tobą! Cio u ciebie?! Czemu Jusin ksiciał? Zdenelwowałaś go? To dobzie. Ja teś go ciały ciaś denelwuje i Jaxi. - maleńka istotka zasypała mnie masą pytań i uśmiechnęła się zabójczo. Po dosłownie sekundzie poczułam, jak ten szkrab się do mnie przytula. Mówiłam już, że ją kocham? Tak? To powtórzę. Ona jest przesłodka. Po prostu mały aniołek, który ma pod skórą diabełka, ale zarówno Jazzy jak i Jaxon odziedziczyli to po najstarszym z trójki. No niestety. Ten gen jest widać nieunikniony w ich rodzinie. No i cóż. Urody również można im wszystkim pozazdrościć.

-Cześć perełko. - cmoknęłam maleństwo w czółko.

-Ej, ja też się stęskniłem. Mnie też możesz przytulić i pocałować piękna istoto. - zaśmiałam się z zadowolonej miny Jaxona. I zrobiłam mu miejsce obok siebie i Jazmyn. Chłopak od razu dał mi buziaka i wtulił się w moje piersi. No co te Biebery się mają z moimi cyckami? Jakiś eksponat? - Mmm, chyba urosły. - no pięknie. Kolejny. Ludzie! Ratujcie mnie!

-Też masz zamiar mi zasugerować, że byłam deską? - mina młodszego Biebera oznaczała tylko jedno, a mianowicie, że miałam rację. Zdjęłam z siebie Jazmyn i położyłam ją po mojej drugiej stronie. Od razu się do niej odwróciłam i mocno przytuliłam. - No to jak tam maleńka? Przyniosłaś jakieś lalki? Może chodźmy się pobawić, a tych dwóch idiotów zostawimy tutaj, żeby przemyśleli swoje zachowanie.

/Justin/ 

Kurwa, jak ja uwielbiam tę laskę. Normalnie anioł. No dobra, umie pokazać różki, ale... eh, jest cudowna. Ma zajebisty kontakt z Jazzy, a mała ją ubóstwia. Właściwie, to nie wiem, czy nie straciłem względów u siostry. Lecz właściwie u siebie też bym dla tej piękności stracił. No cóż, szkoda, że mogę się z nią tylko przyjaźnić, ale to lepsze niż nic, dobrze mówię?

Moje dziewczynki zostawiły mnie i brata zamkniętych na klucz w moim pokoju ''za karę'' i poszły coś broić. No cóż, to był nieprzemyślany krok z ich strony zważając na to, iż mam w pokoju playstation i od trzech i pół godziny gramy z Jaxem w GTA. Nic nie poradzę na to, że obaj uwielbiamy tę grę. Pamiętam, jak lubiliśmy grać w to z ojcem, kiedy byliśmy małymi bachorami, a ojciec nie miał na nas jeszcze, aż tak, wyjebane. To były czasy...

-Psiemyśleliście śwoje gupie ziachowanie gupki? - słyszymy Jazzy wchodzącą do pokoju. Odwracam się w jej kierunku i uśmiecham do obu dziewczyn. Ale po chwili gromię starszą z nich wzrokiem i czekam na jej reakcję. Jej mina ulega zmianie. Otóż jest zdezorientowana. Tak słoneczko, nie wiesz co się dzieje.

-Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego uczysz moją małą siostrzyczkę takich słów?! - próbuję być poważny i chyba mi wychodzi, bo nadal jest zmieszana. Nagle jej wyraz twarzy się zmienia i widzę   rozbawienie, kpinę, ironię i chyba lekką złość.

-Słucham?! Czy chcesz wiedzieć, jakich słów TY nauczyłeś Jazzy?! Hmm? Widzę, że ty jeszcze się nie ogarnąłeś. Jaxo, idziesz? - patrzy na mojego brata, który posyła mi przepraszający uśmiech, po czym wstaje i wychodzi z mojej sypialni.

Nim zdążyłem się zorientować, Nikita wyszła z mojego pokoju z kablem od dekodera i playstation. Że co kurwa?! Czy ona sobie do cholery żartuje?! Jestem dorosłym facetem, który ma z kumplami własny dom i kurwa ona nie ma prawa robić mi ''szlabanów''! Wybiegam z komnaty i idę za dziewczyną. Łapię ją w pasie i przyciągam do siebie. Przyciskam ją do własnego ciała i zaczynam całować po szyi. Na początku coś tam sepleni i się burzy, ale szybko odpręża swoje ciało i poddaje się mojemu dotykowi. Tak maleńka. Wiem, że o tym marzysz. Liżę skórę na jej szyi, a dłońmi masuje jej boki. Wkładam ręce pod koszulkę Chachi i delikatnie gładzę skórę po obu stronach brzucha. Mmm, aksamitna skóra. Sunę wyżej i już sekundę później moje macki są pod materiałem jej stanika. O tak, cudowne gonzalesowe cycuszki. Raj na ziemi. Niestety ta chwila nie trwa wiecznie i już moment później Nikita przytomnieje. Odpycha mnie od siebie, a ja dostaję siarczysty policzek. Mhm, szczerze powiem, że cieszę się, iż dostałem z liścia, bo dziewczyna nie złożyła dłoni w pięść.

-Czy ty sobie do kurwy nędzy żartujesz?! Chyba coś ustaliliśmy! Więc się tego trzymaj albo do cholery określ się, czego chcesz!!! Bo, jeśli nie potrafisz się ogarnąć, to możemy zakończyć naszą znajomość! Ależ proszę bardzo! - okej, spodziewałem się podobnej reakcji, ale przecież jej się podobało. Więc po co samej sobie zaprzecza? Może i przed sobą może udawać i wypierać się tego, że nic do mnie nie czuje, ale to przecież widać... no, albo jest aż do tego stopnia zdesperowana.

/Aubrey/

Siedzę właśnie w salonie państwa Gonzales i czekam na ich syna. Rozglądam się po wnętrzu, które znam na pamięć i, nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodię, tupię nogą o drewniany parkiet. Nagle wszystko w tym pomieszczeniu wydaje się takie ciekawe, jakbym nigdy wcześniej tego nie widziała.

No cóż, po pewnym czasie wszystkim można się znudzić, więc i ja, po około pół godziny czekania, włączam telewizor, ponieważ nie mogę już wytrzymać tej bezsilności. Mojej przyjaciółki nie ma w domu, a jej mama wyszła, chwilę po tym, jak wpuściła mnie do środka. Tom, tata bliźniąt, jest w pracy, a Dylan... sama nie wiem. Nie mam pojęcia, gdzie jest, co robi, ani o której wróci. Wiem tylko, że nie wyjdę stąd, dopóki z nim nie porozmawiam. Mam już dość jego ciągłych fochów. Wiem, że nie mógł się o niczym dowiedzieć, więc zupełnie go nie rozumiem. Najpierw chce związku, a, kiedy ja jestem gotowa na to, żeby zacząć coś w tym kierunku robić, on nagle zmienia zdanie, nie odzywa się do mnie i mnie ignoruje. No przykro mi, ale tak nie będzie. Niech wreszcie się określi, czy chce ze mną być, czy nadal mnie kocha, czy ma mnie w dupie, co swoją drogą ostatnio świetnie pokazuje.

Nagle słyszę skrzypienie otwieranych drzwi. Uśmiecham się, wiedząc, że za chwilę na reszcie porozmawiam z ukochanym. No bądź, co bądź, kocham i kochałam Dylana odkąd pamiętam, odkąd dowiedziałam się, co to słowo znaczy. Słyszę szuranie stóp i powoli wstaję z kanapy. Chłopak wchodzi do salonu i zapala światło, a ja uśmiecham się do niego najszerzej, jak potrafię.

-Aubrey? Co ty tu do jasnej cholery robisz? Nikity nie ma, rodziców też... Mogę cię pozwać o włamanie. - mówi ze zdenerwowaniem wymalowanym na twarzy. No tak, rób mi teraz wyrzuty o takie gówna.

-Tylko tyle masz mi do powiedzenia po trzymiesięcznym milczeniu? Naprawdę? Jeszcze jakiś czas temu podobno tak cholernie mnie kochałeś, a teraz co? Nie znamy się? Co takiego się stało, że od dnia, kiedy chciałam spróbować robić coś w naszym wspólnym kierunku, ty mnie unikasz i ignorujesz? - pytam już nieźle wkurwiona. Tak mnie bardzo kochał? Czy on w ogóle kiedykolwiek coś do mnie czuł, skoro teraz zachowuje się w ten sposób?

-Kocham cię, suko i właśnie dlatego cię unikam. Bo cię kocham, a jesteś suką. - nie mogę uwierzyć, że to powiedział. Tak bardzo mnie kocha kurwa! On nic nie wie! Jestem tego niemal pewna. Żaden z chłopaków nic mu nie powiedział, mogę się o to założyć. - Skarbie, niestety, ale wiem o twoim maleńkim wybryku trzy miesiące temu. No cóż, ja nie byłem tego wart, prawda? Właśnie tak ty mnie kochasz, słoneczko. A teraz możesz już iść, bo wezwę policję.

___

Mamy ósemeczkę :> 
Cholernie dziękuję za, już ponad, 11 tys. wyświetleń na blogu. 
JESTEŚCIE ZAJEBIŚCI, NAJLEPSI, KOCHANI, WYROZUMIALI I POWTÓRZĘ TO JUŻ KTÓRYŚ RAZ – KOCHAM WAS NAJDROŻSZE MOJE SŁONECZKA!!! <3 
Nie rozpisuję się dzisiaj, bo mam jeszcze w grom roboty, więc tylko życzę wam miło spędzonych dni i widzimy się (?) przy następnym rozdziale, który nie wiem, kiedy będzie, bo zaczynam korki w tym tyg. i nie wiem, jak mi wyjdzie z czasem, ale na pewno będę go miała o wiele mniej, ale postaram się spiąć dupę i napisać i dodać jak najszybciej <333