poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 13

Ważne ogłoszenie pod rozdziałem, bardzo proszę przeczytać, chociaż to, co jest na bordowo. :3

Wyjęłam czarną sukienkę z mojej szafy i wcisnęłam w nią moje umyte wcześniej ciało. Spojrzałam na mój lekko zaokrąglony brzuch, który sukienka idealnie uwydatniała. Nie, to nie był celowy zabieg. Wręcz przeciwnie, nie chciałam, żeby było widać mój brzuszek, ale cóż, to jedyna czarna sukienka, jaką posiadałam. Postanowiłam narzucić na ramiona kardigan tego samego koloru, który zakrywał to, czego wolałam dzisiaj nie pokazywać. Nie to, żebym się wstydziła tego, że jestem w ciąży, ale nie chcę, żeby ludzie gadali na ten temat właśnie dzisiaj, bo to nie czas i pora. Włosy spięłam w ścisłego, wysokiego koka na wypełniaczu i popryskałam lakierem. Na nogi włożyłam czarne czółenka na niewielkim obcasie, a na ramię zawiesiłam kopertówkę. Pomału wyszłam ze swojej sypialni i udałam się w kierunku pokoju Jazzy i Jaxona. Lekko zapukałam w drewniane drzwi i weszłam do środka.

Chłopak siedział na łóżku z łokciami opartymi na kolanach i twarzą schowaną w dłoniach. Był już ubrany w ciemne spodnie i czarną koszulę. Na nogach miał pantofle i wyglądał na fizycznie gotowego do wyjścia. Tak, fizycznie, bo psychicznie nadawał się tylko do leżenia w łóżku i płakania w poduszkę. Wiem coś o tym, bo wczoraj w nocy przyszła do mnie Jazzmyn z pytaniem, czy może ze mną spać, bo brat tylko płacze. A jeśli już mówimy o dziewczynce. Stała przy szafce ze swoimi ubraniami i szukała różowej sukienki. Na szczęście najstarszy z rodzeństwa pomyślał o tym, że siostra nie ma ciemnych rzeczy i kupił jej granatową bluzeczkę i czarną sukienkę. Torbę z rzeczami zostawił w swoim pokoju, ale poprosił mnie, o przypilnowanie, aby Jazzy ubrała nowy zakup.

Udałam się więc do pokoju Spookiego i po zapukaniu, weszłam do środka. W pomieszczeniu nikogo nie było, więc wzięłam to, czego potrzebowałam i wróciłam do sypialni rodzeństwa. Podeszłam do zdenerwowanej dziewczynki, która za nic w świecie nie mogła znaleźć swojej zguby i złapałam ją za rączkę. Spojrzała na mnie zaszklonymi oczkami i wtuliła w moją nogę.

-Niki. Nie mogę znaleźć tej rószowej sukienki, którą ostatnio kupiła mi mama. - zaczęła płakać. Kucnęłam przy niej i przytuliłam ją do swojej piersi. Pogłaskałam po nieuczesanych jeszcze włoskach i pocałowałam w czółko.

-Kochanie, Justin kupił ci nową sukienkę i bardzo by chciał, żebyś ją ubrała, dobrze? Mamie na pewno by się spodobała. - uśmiechnęłam się lekko i wyjęłam dwa materiały z torebki, następnie pokazując je dziewczynce.

Otarła łezki z twarzy i złapała białe rajstopki, które już wczoraj uszykowałam. Usiadła na swoim łóżku i podała mi tkaninę, abym pomogła jej się ubrać. Po naciągnięciu na nogi rajstop, dziewczynka sama ubrała bluzeczkę, którą poprawiłam i pomogłam jej założyć i zapiąć sukienkę. Posadziłam dziecko na krzesełku, a sama zabrałam się za rozczesywanie jej włosków. Zaplotłam jej dobieranego warkoczyka i przypięłam spinki z kokardkami, żeby krótsze włoski nie powychodziły z fryzury. W końcu podałam Jazzy cieniutki granatowy sweterek, który również kupił jej Justin na dzisiejszą okazję. Chociaż czy okazja to dobre słowo? Chyba nie. Myślę, że lepszym sformułowaniem byłby po prostu dzień. Także, na dzisiejszy dzień.

Jazmyn wyszła z pokoiku i po chwili mogłam usłyszeć ciche, delikatne kroczki na schodach. Spojrzałam na młodszego z jej starszych braci. Nadal siedział w tej samej pozycji, w jakiej go zastałam jakieś pół godziny temu. Mam wrażenie, że nie poruszył się nawet o milimetr. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy oddycha, dlatego szybko do niego podeszłam i złapałam go za przedramię lewej ręki. Przez chwilę nie reagował, ale już sekundę później powoli uniósł głowę i spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach ogromny ból i naprawdę cholernie chciałabym go od niego zabrać, ale nie potrafiłam. Dotknęłam opuszkami palców jego smutnej, bladej twarzy, a on złapał mnie w pasie i przyciągnął, sadzając sobie na kolanach. Nie minęło dziesięć sekund, kiedy poczułam, jak wtula się we mnie i zaciąga zapachem świeżych perfum. Trwaliśmy w uścisku kilkanaście minut. A może dłużej? W każdym razie słychać było z dołu harmider. Myślę, że hałas powinien nam sygnalizować, że czas wstać i stawić czoło rzeczywistości. Oderwałam się od młodszego z Bieberów i złapałam dłońmi jego kołnierzyk, który zaczęłam poprawiać i przygładzać.

-Myślę, że powinniśmy się zbierać Jaxon. Wszyscy już pewnie czekają. - posłałam chłopakowi delikatny uśmiech i chciałam poderwać się z jego kolan, jednak nie było mi to dane ze względu a dwie, dosyć silne, ręce, oplecione wokół mojej talii.

-Będziesz tam przy nas, prawda? Proszę, nie odchodź nawet na krok, dobrze? Ja, Jazzy i Justin bardzo cię potrzebujemy. - zerknął w moje oczy, po czym puścił mnie wolno. Wstałam z jego kolan i uprzednio poprawiwszy swój kardigan, wyszłam z pokoju.

Wolnym krokiem zeszłam na dół i od razu zostałam przywitana przez dwie malutkie macki, czytaj rączki Jazmyn. Otuliłam maleńką ramionami i zastygłyśmy w tej pozycji na dłuższą chwilę.

-Ludzie, zbieramy się. Justin, Jaxon, Jazzy i Nikita jadą z Mikiem. Dave i Cleland ze mną. Ruszać się. - mój brat wygłosił orędzie, po czym otworzył drzwi wejściowe i poczekał, aż wszyscy wyjdziemy.

Pierwszy wyszedł Mike i David, następnie Aubrey, za nią powlókł się Jaxon, po drodze kopiąc kamyk. Ja z dziewczynką za rękę, a na końcu nieobecny Justin, który wyglądał, jakby na tym świecie był tylko ciałem, a jego dusza i myśli krążyły gdzieś w równoległej galaktyce. Po chwili dotarł do nas Dylan, który upewnił się, że wszystkie drzwi i okna są pozamykane. No cóż. Miał bardzo odpowiedzialną rolę. Wziął na siebie pomoc w zorganizowaniu pogrzebu, do tego sam zadbał o poczesne i miał za zadanie bezpiecznie i na czas dostarczyć nas wszystkich na cmentarz, gdzie zostanie pochowana mama Bieberów.

* * *

W ciszy i skupieniu słuchaliśmy przemowy kapłana. Mówił dużo o miłości i śmierci, ale również życiu pośmiertnym. Muszę przyznać, że przemawiał ładnie, z głowy, z serca, nie czytał z kartki i było to naprawdę przekonujące, aczkolwiek mnie niestety nawet on nie zdołał namówić, co do istnienia boga. Trzymałam Justina za rękę, a Jazzy była odwrócona tyłem do dołu w ziemi przeznaczonym do zakopania jej mamy i przytulała się do moich nóg. Ramię w ramię z Justinem stał Jaxon i z pokerową miną wpatrywał się w, jeszcze nie opuszczoną do dziury, trumnę. Nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego stałam z najbliższą rodziną. Jazmyn nie pozwoliła mi się odsunąć, choćby na krok, a Justin przystał na jej niemą prośbę. Mój brat i reszta paczki stali dwa metry za nami. O innych ludziach zebranych nad grobem nawet nie myślałam.

Kiedy ksiądz skończył przemowę, nastał najgorszy moment, szczególnie dla rodzeństwa Bieberów. Trumna z ciałem Pattie została powoli opuszczona do wykopanego dołu. Słychać było tylko spokojną, żałobną muzykę, szloch Jaxona, histerię Jazmyn i kilkukrotne pociągnięcie nosem Justina. Dziewczynka wpadła w trans, zaczęła się trząść i wyć. Wzięłam ją na ręce i wtuliłam w siebie, a ona krzyczała, że chce do mamusi, żeby źli ludzie oddali jej mamę, i żeby jej nie zakopywali. Po moich policzkach również płynęły łzy, ale starałam się uspokoić pięciolatkę. Machałam się lekko na boki w miarowym rytmie i czekałam, aż dziecko się wyciszy.

Po skończonym pogrzebie, Justin zaprosił wszystkich zebranych na wspólną modlitwę i obiad do wynajętej sali w restauracji, w której nigdy nie byliśmy. Kiedy wychodziliśmy z cmentarza, Bieber w pewnym momencie zamarł i zatrzymał się w pół kroku. Spojrzałam na niego, a później przeniosłam wzrok na punkt, w który był wpatrzony. Wyglądał jak zahipnotyzowany, przyglądając się mężczyźnie po czterdziestce, ubranemu w czarne spodnie i niebieską koszulę. Wspomniany osobnik z kpiącym uśmiechem podszedł do nas i chyba zamierzał przywitać się ze Spookym, ale ten odskoczył od niego jak poparzony. Jazzy jeszcze mocniej mnie przytuliła, a średni Bieber stanął przede mną.

-Witajcie synowie. Co u was? Mama nie żyje? Cóż za szkoda, była cudowną kobietą. - udał, że ociera łzę z policzka, ale na jego twarzy wciąż pozostawał ten wredny uśmieszek. A więc to ojciec Bieberów.

-Co ty tu robisz? Nikt cię tu nie zapraszał. Po co przyjechałeś i w ogóle skąd się dowiedziałeś? - spytał Justin, patrząc na ojca takim wzrokiem, że myślałam, że z jego źrenic zaraz zaczną wystrzeliwać sztylety. Jaxon podszedł do brata i spojrzał na mężczyznę tak, jak starszy z nich.

-Przyjechałem pożegnać zmarłą żonę. Nie wiem, czy pamiętasz, ale nadal jesteśmy małżeństwem i zostałem o tym powiadomiony przez policję. Biedaczka nie wytrzymała już na tym świecie, ale kto by się dziwił, skoro ta dziwka ma takie dzieci. A to co? Ten bękart, który rozpierdolił nasze małżeństwo? - popatrzył na Jazmyn kpiącym wzrokiem. - nie wiem nawet, czyj jest ten kawałek gówna – zaśmiał się, ale dostał w wątrobę od Justina. Za sekundę chłopak poprawił jeszcze w przeponę i, kiedy ojciec był już schylony przez ból brzucha, Spooky zaczął okładać go pięściami po twarzy. Nie minęła chwila, jak do Justina doskoczyli Dylan i Mike, po czym odciągnęli go na bok i przytrzymali. Jaxon zabrał ode mnie Jazzy i kazał mi podejść, do jego brata. Zrobiłam tak, jak mi polecił i niemal podbiegłam do chłopaków.

-Puśćcie mnie! Ten śmieć powinien zginąć już dawno! Nie pozwolę, żeby mówił tak o mamie i mojej siostrzyczce! - Justin się szarpał i próbował wyrwać z uścisku chłopaków, ale na szczęście mocno go trzymali. Wokół Biebera seniora zrobił się już tłok, dlatego Jaxo podszedł do nas z siostrą na rękach. Powoli zbliżyłam się do Jusa i wzięłam jego twarz w dłonie, po czym zmusiłam go, do patrzenia mi w oczy. Gładziłam go kciukami po policzkach i czekałam, aż jego emocje odrobinę opadną. Kiedy zaczął się już uspokajać i jego mięśnie nie były już tak mocno spięte, popatrzył mi dobrowolnie w oczy i czekał.

-Justin, musisz się uspokoić i nie dać ponieść emocjom, bo jeżeli to, że pobiłeś swojego ojca dojdzie do policji albo do kuratorium, jeżeli dowiedzą się, że nie umiesz nad sobą panować, to na pewno nie dostaniesz praw do opieki nad rodzeństwem, słyszysz? Teraz chłopaki cię puszczą, a ty grzecznie pójdziesz z nami do samochodu dobrze? - pokiwał głową na tak, więc mój brat i Mike go puścili, a on zaczął powoli kierować się w stronę wyjścia. Dołączyliśmy do niego, a ja złapałam go za rękę. - Poza tym, przestraszyłeś Jazzy, ona naprawdę nie powinna dzisiaj oglądać twojego napadu.

* * *

Na poczesnym siedziałam obok Justina, a na moich kolanach spoczywała Jazmyn. Wszyscy zebrani odmawiali jakąś modlitwę, chyba różaniec, a ja wpatrywałam się w śpiącą w moich ramionach dziewczynkę i kołysałam na boki. Maleńka spała jak aniołek, ale na jej policzkach były wyschnięte już ślady łez. Otarłam kciukiem kropelki z jej twarzy i przypatrywałam się delikatnym rysom. Przyciągnęłam dziecko bardziej do siebie i otuliłam moim kardiganem, żeby było jej cieplej, a policzek przysunęłam do jej ciepłej główki. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jest taka rozgrzana przez płacz i emocje, czy może rozbiera ją jakieś choróbsko. Postanowiłam dać jej pospać jeszcze pół godzinki, a jeśli potem nie będzie poprawy, poproszę Justina o pomoc.

W tym czasie rozejrzałam się po sali i przebiegłam wzrokiem po każdej osobie, która przyszła oddać Pattie należyty szacunek. Na przeciwko nas siedzieli załamani dziadkowie rodzeństwa. Pani Diane, blada jak śmierć, podkrążone oczy i stale utrzymujące się łzy na policzkach, mistrz Bruce był w niewiele lepszym stanie. Bardzo przeżywali śmierć córki, zresztą podobnie jak my wszyscy, jednak ona była ich dzieckiem. Justin mi kiedyś mówił, że jego mama była trzecią córką państwa Mallette. Najpierw  był trzy lata starszy brat Pattie, Mark, który mając dziewiętnaście lat zginął na motocyklu, a następnie chłopczyk, który urodził się martwy.* Nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego, co czują rodzice pani Bieber, spotkała ich straszliwa tragedia.

Kontynuowałam swoje oględziny, podświadomie poszukując jednej sylwetki. Na szczęście nie znalazłam tego, kogo wypatrywałam. I dobrze, bo nie mam ochoty poznawać człowieka, który zrobił tak wiele zła swojej rodzinie. Poza tym nie chcę tutaj kolejnych kłótni i bójek. Mam wrażenie, że wśród tych nieznajomych twarzy jest ktoś z kuratorium albo innej instytucji, kto tylko czyha na to, aż Justinowi podwinie się noga. Właściwie, to już mu się podwinęła i tego się najbardziej obawiam. No cóż. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Nagle poczułam lekkie łaskotanie na lewym policzku. Odwróciłam się i zobaczyłam twarz
Justina. Dodam, iż zmarnowaną twarz. Popatrzyłam w te piękne czekoladowe oczy i czekałam, aż się odezwie. Przypuszczałam, że nie pogłaskałby mnie po policzku, gdyby nie miał w tym jakiegoś celu, więc byłam ciekawa, co takiego ma mi do powiedzenia.

-Nikita, jak chciałabyś wrócić do domu, to weź małą i Mike cię odwiezie. Ja z Jaxonem i Dylanem musimy być do końca, a nie ma sensu, żeby Jazzy się mordowała i ty też. - wytłumaczył, a ja spojrzałam na zarumienione policzki dziewczynki i przytknęłam swoje usta do jej czółka. Było naprawdę gorące.

-Jus, Jazzy ma gorączkę.



*Nie mam pojęcia, czy Pattie w ogóle miała rodzeństwo (ale wydaje mi się, że gdzieś coś widziałam, że miała brata, który chyba się zabił, czy jakoś tak, ale pewności nie mam), fabułę wymyślam sama, tak samo, jak bohaterów, a, że podobają mi się faktyczne imiona dziadków Justina, więc je zostawiłam :P mam nadzieję, że nikogo tym nie uraziłam :3
___

Mamy pechową trzynastkę. 
I to rzeczywiście pechową, ale przysięgam, ogólnie fabuła jak dotąd była zaplanowana już dawno, ale nie mierzyłam, co będzie, w którym rozdziale, tylko piszę tak, jak mi wychodzi. 
Od kilku już rozdziałów męczymy się ze śmiercią mamy Bieberów, ale nie przewiduję więcej postów, w których ''tematem przewodnim'' będzie właśnie to :P mam jeszcze parę zaplanowanych już ho ho ho ile czasu temu [dokładnie 6 grudnia, kiedy to Pudzianowski wygrał z Nastulą (niestety) i Mamed pokonał Bretta Coopera (:D), bo właśnie wtedy powstał pomysł na opowiadanie, ale jak ktoś chce dokładnego wyjaśnienia (ciekawostki), jakim cudem do mojej glacy przyszedł pomysł na opowiadanie po ponad rocznej przerwie, napiszcie w komentarzu, to napiszę o tym w zakładce kontakt :3]
A teraz bardzo ważne ogłoszenie. 
Bardzo mi przykro, bo z rozdziału na rozdział na blogu jest coraz to mniejsza frekwencja jeżeli chodzi o wyświetlenia i komentarze. :< Nie wiem, czym jest to spowodowane :/ Fabułą, moim stylem pisania, czy może nieregularnym dodawaniem postów. 
Oczywiście dziękuję wszystkim, którzy tutaj są, zaglądają, czekają na rozdział i komentują i chciałabym prosić o pomoc w ''rozsławieniu'' bloga, ponieważ, jak każda autorka, chciałabym mieć dosyć duże grono, do którego piszę i wiedzieć, że ludziom się to podoba, że interesują się tym, co dzieje się w mojej głowie, u moich bohaterów. Jest to dla mnie bardzo ważne, gdy z dodaje motywacji, chęci do pisania i takiego powera, który nakazuje ci poświęcić swój wolny czas na położenie się z laptopem na kolanach i napisaniem chociaż tych paru linijek, z myślą, że jest ktoś, kogo może to ucieszyć. Wierzcie mi, każdy komentarz to mega pozytywne uczucie i wielki uśmiech na ryjku, a jeszcze, jak jest długi, rozbudowany (i zawiera konstruktywną krytykę, którą sobie baaaaaaaaaaaaaaaardzo cenię), to jest to takie pośódme szczęście i radość, że ma się takich wspaniałych odbiorców, którzy również poświęcają swój czas, żeby czytać twoje wypociny i jeszcze dawać na nie odpowiedzi w postaci komentarzy. 
Także Drogie Panie (i jeżeli są to Drodzy Panowie również :3) bardzo was proszę o jakiś sposób zareklamowania tego bloga i komentowanie, jak również serdecznie za to dziękuję <333 
#KochamMoichCzytelników #misiaczki #tylemiłości #stotysięcyserdusznikówdlamoichczytelników <3333333333 


+PS, jak podoba wam się nowy wygląd bloga? Nareszcie się zabrałam i stworzyłam szablon do nagłówka, który zrobiłam chyba w lutym : o wiem, że szablon sam w sobie nie jest specjalnie efektowny i trudny do napisania, ale niestety dopiero się tego typu rzeczy uczę :D+

piątek, 1 maja 2015

Rozdział 12

Leżałam w łóżku w pokoju Justina i czekałam, aż jego właściciel się pojawi. Mam nadzieję, że nie będzie na mnie zły, że tu przyszłam. Byłam śpiąca, ale wiedziałam, że dopóki nie przytulę Biebera i nie upewnię się, że z nim wszystko w porządku, nie zasnę. Po około dwudziestu minutach bezczynnego leżenia, zaczęłam głaskać mój maleńki brzuszek. Uwielbiałam to robić. Często również mówiłam do mojej kruszynki i w głębi duszy czułam, że ona albo on może mnie słyszeć. Zwykle opowiadałam, jak mi minął dzień, co ciekawego lub śmiesznego się zdarzyło i właśnie to poprawiało mi humor. Jednak dzisiaj gładziłam mój brzuszek w ciszy, bo co mogłam powiedzieć. Nie chciałam, żeby moje dziecko słyszało o śmierci jego babci, więc po prostu wpatrywałam się w delikatne zaokrąglenie na moim ciele i masowałam je lekko. Uśmiechnęłam się i zaczęłam nucić kołysankę, którą zawsze śpiewał nam dziadek.

Jakieś pół godziny później usłyszałam skrzypienie drzwi wejściowych, co oznaczało, że ktoś wszedł do domu. Osoba krzątała się po parterze i przestawiała jakieś szkło, prawdopodobnie szklanki. Leżałam spokojnie i przysłuchiwałam się dźwiękom dochodzącym z dołu, aż nie usłyszałam powolnych, ciężkich kroków na schodach. Odliczyłam dokładnie czterdzieści siedem sekund, aż drzwi pokoju, w którym się znajdowałam otworzyły się i ukazały ciemną, zmarnowaną postać. Justin wyglądał jak śmierć. Blady,  z ogromnymi worami pod oczami i mokrymi włosami. Raczej nie płakał, ale na pierwszy rzut oka można było dostrzec zmęczenie na jego twarzy. Nie zapalił światła. Przeszedł, a raczej przewlókł się przez pokój, jakby nie było w nim ani grama energii i siły. Podszedł do biurka i zdjąwszy z siebie przemoczony T-shirt i spodnie, przetarł swoją twarz lewą dłonią i skierował się do łóżka. W pierwszej chwili chyba mnie nie zauważył, ale kiedy miał podnieść kołdrę, aby się pod nią schować, zamarł w bezruchu i popatrzył na moją twarz.

-Co tu robisz, Nikita? Kiedy ostatnio sprawdzałem, to twój pokój był naprzeciwko. - powiedział zmęczonym głosem, jednak dało się w nim wyczuć nutkę sarkazmu, co świadczyło o tym, że nie jest z nim najgorzej, ale dobrze to również złe określenie. Uśmiechnęłam się do niego leciutko i okryłam kołdrę obok mnie, zapraszając go do położenia się ze mną. - Naprawdę nie mam teraz ochoty na igraszki, kochanie, więc możesz wrócić do siebie.

-Justin, przecież wiem, że chcesz, żebym została. Chcesz pogadać albo przynajmniej mieć pewność, że ktoś przy tobie jest i nie zostałeś sam. Może nie do końca znam się na ludziach, ale ciebie już trochę poznałam. - wytłumaczyłam mu spoglądając w jego oczy. Jeszcze przez chwilę stał w tym samym miejscu, co wcześniej, ale zaraz otrząsnął się z zamyślenia i położył obok mnie, zabierając przy okazji większość kołdry i odwrócił tyłem do mnie. Przytuliłam się do jego pleców, aby mieć większy dostęp do nakrycia i, być może, tym samym wesprzeć go trochę. Zaczęłam głaskać chłopaka po ramieniu i czekałam, aż się odezwie, jednak to nie następowało. -Spooky...

-Zamknij się. Jak już musisz tu być, to leż cicho. A najlepiej to śpij. Nie mam ochoty do rozmów. - postanowiłam, że uszanuję jego zdanie i nie będę naciskać. Jeśli będzie chciał, to sam się odezwie. Wtuliłam się w jego plecy i próbowałam zasnąć, ale z niewiadomych mi przyczyn nie umiałam. Leżałam grzecznie w tej samej pozycji, odkąd Bieber się położył i czekałam, aż sen mnie zmorzy. W pewnym momencie usłyszałam pojedyncze pociągnięcie nosem i już wiedziałam, o co chodzi.

-Jus... - wyszeptałam, a chłopak przewrócił się na drugi bok, tak, że teraz znajdował się przodem do mnie. Po jego prawym policzku spływała jedna, samotna łza. Przyciągnęłam go do siebie, aby wtulił się w mój tors, a on przytulił mnie mocno, umieszczając swoją twarz w zgięciu mojej szyi. Nie płakał. Jedyna łza, którą uronił, to ta samotna, w momencie, w którym się do mnie odwrócił. Ale potrzebował wsparcia. Potrzebował osoby, która go przytuli i nie będzie zadawać pytań. Która po prostu przy nim zostanie, aż on ustabilizuje swoje myśli.

-Zachowała się jak samolubna suka, wiesz? Zostawiła nas z własnej cholernej woli. Nie chciała nas. A wiesz co jest najgorsze? Że ja, mimo wszystko, tak cholernie ją kocham i nie potrafię sobie wyobrazić, że jej już nie ma. Nie potrafię jej nienawidzić za to, że przez nią muszę być tak cholernie odpowiedzialny. Kiedy żyła, to było co innego. Wiesz jak zareagowali moi dziadkowie? Myślałem, że babcia dostanie zawału. Jedyne dziecko, które jej zostało, umarło. Tak po prostu odebrało sobie życie. Cholerny, pieprzony tchórz. Ja i Jax byliśmy z nią bardzo zżyci, zanim zaczęła ćpać. Z resztą nawet po tym, potrzebowaliśmy jej cholernie i ona była. Trzeźwa czy nie, ale kurwa była! A teraz jej nie ma... - zaciął się i spojrzał mi w oczy. Mimo braku światła, widziałam w nich smutek, żal, ale najsilniejszą emocją był ból i pewnego rodzaju strach. On się bał. Justin ''Spooky'' Bieber bał się, że nie poradzi sobie z zaistniałą sytuacją. Ręką, którą miałam wplecioną w jego gęste bursztynowe włosy, drapałam go uspokajająco po głowie. - Dokładnie za trzy tygodnie dzieciaki miały zamieszkać tutaj, a ona miała iść na odwyk. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jest uzależniona. Z chęcią zgodziła się na ten pieprzony odwyk, kiedy się jej o to spytałem. Była aż zanadto zadowolona. Już wtedy to planowała. Suka. Wczoraj minęła piąta rocznica od odejścia ojca. Chciała to przypieczętować. Nie wiem, co chciała tym zyskać, ale na pewno nie pokazała, że jej przeszło. - pokręcił głową i schował ją z powrotem w zagłębienie mojej szyi. - On i tak nie przyjdzie na jej pogrzeb. Nikt nawet nie wie, gdzie jest. Zostawiła nas samych. Mieliśmy tylko ją, jaka by nie była i dziadków. Oni bardzo dużo pomagali przede wszystkim przy wychowaniu Jazzy, im też należy się odpoczynek. Ale nie, ta egoistka wolała sobie nas odpuścić. To tak cholernie boli...

Przytuliłam go jeszcze mocniej i ucałowałam jego spocone czoło. Moja ręka instynktownie pobiegła na plecy Justina i zaczęłam je głaskać. Po jakimś czasie głaskanie przerodziło się w rysowanie niewidzialnych wzorów na umięśnionych barkach szatyna. Po jego monologu leżeliśmy w ciszy. Oboje jej potrzebowaliśmy. Potrzebowaliśmy ciszy i kogoś, kto przytuliłby ciebie i o nic nie pytał. On, ponieważ stracił matkę, a ja, mimo dzisiejszych wydarzeń, nadal zadręczałam się słowami mojej matki i wynikami testów, które niedługo mają przyjść.

* * *

Właśnie wchodziłam do labiryntu szczęścia, pełnego czekolady, lodów, landrynek, słodkich napojów i kawy, kiedy poczułam, że jakieś niezidentyfikowane ciało obce kręci się po łóżku. Próbowałam chociaż postawić palce lewej stopy u bram cukierkolandii, ale niestety nie było mi to dane, ponieważ straciłam mój piękny sen i nie mogłam go już odtworzyć. Ktoś ściągnął ze mnie kołdrę i wpakował się między mnie i moje źródło ciepła. Nie otwierając oczu, starałam się przypomnieć sobie, z kim wczoraj zasnęłam i po niemal minucie doszłam do wniosku, że to ciało Justina przez całą noc mnie ogrzewało. Uśmiechnęłam się, kiedy coś, prawdopodobnie niezidentyfikowany obiekt, zaczęło łaskotać mnie po twarzy.

-Nikita. Nikita. - usłyszałam słodki, głosik, który był na granicy płaczu, ponieważ strasznie się załamywał. Chciałam przytulić tego małego łobuza, ale zatrzymał mnie zachrypnięty i seksowny głos.

-Jazmyn, uspokój się i nie siadaj na nią. Uważaj na brzuch Nity, bo zrobisz coś dzidziusiowi. - powiedział, znając życie również nie otwierając oczu. - I połóż się grzecznie i śpij, bo jeszcze wcześnie.

-Daj jej spokój. Chodź kruszynko. - przyciągnęłam te małe ciałko do siebie i pozwoliłam dziewczynce wtulić się w moje piersi. Usłyszałam pociągnięcie noskiem i poczułam kilka słonych kropel na skórze. Pogłaskałam maleńką po główce i ucałowałam jej czółko. - Co się dzieje, kochanie?

-Nikita, bo... - pociągnięcie noskiem. - bo j-ja... ja chcę do mamy. - wypłakała w moje ramię. Zrobiło mi się cholernie smutno i żal, bo ta maleńka istotka straciła tak naprawdę jedynego rodzica. -Gdzie ona jest? Wiesz, że jak wczoraj zbiegłam na dół i ją zobaczyłam, jak spała na podłodze. To chciałam się z niej śmiać, ale jak się do niej przytuliłam i ona nie była taka ciepła jak zawsze. To było, jakby było jej zimno. I wcale się nie poruszyła. - chlipała. - Nawet mnie nie przytuliła. Zawsze mnie przytulała, nawet, kiedy spała. I potem Jaxon mnie zabrał od mamy i już nie kazali nam wchodzić do domu. Juśtin zadzwoń do niej, żeby przyszła tutaj, bo tęsknię za nią, wiesz? Powiedz jej, że tęsknię i ma się nie wygupiać. - zażądała patrząc na starszego brata zapłakanym, ale  wymagającym wzrokiem.

-Jazmyn, mamy już nie ma. Odeszła. - dosadnie powiedział chłopak, wreszcie otwierając oczy. Spojrzał na siostrę smutnym wzrokiem, pełnym żalu i bólu.

-Jak tata?

-Nie. Mama nas kochała. Po prostu już nie dała rady. Ona... nie żyje. Umarła. - dziewczynka otworzyła swoje usteczka i wpatrywała się w Justina z wielkim zdziwieniem. Super. Pewnie nawet nie wie, co to znaczy, a jak wie, to pewnie jest przerażona i załamana. Brawo Bieber. Mógł jej to wytłumaczyć w jakiś delikatniejszy sposób. Jestem pod wrażeniem.

-Przecież tylko chorzy i starzy ludzie umierają. Mama była młoda. Mamusia była chora? - spojrzała najpierw na Justina, a potem na mnie załzawionymi oczkami. Odgarnęłam jej włosy z twarzy i przyciągnęłam do siebie, całując ją w główkę.

-Tak, skarbie. Twoja mama była chora. Bardzo was kochała, ale nie umiała poradzić sobie z chorobą. Przegrała. Choroba ją pokonała. Ale wiesz, co? Mamusia teraz jest w lepszym miejscu i patrzy na nas. Musimy jej pokazać, że ją kochamy i sobie poradzimy. Musi widzieć, że jesteś grzeczną dziewczynką i nie płaczesz, wiesz? Będzie z ciebie dumna, zobaczysz. - uśmiechnęłam się do maleńkiej, a ona to odwzajemniła. Ostatnie łezki spłynęły po jej twarzy, którą, chwilę później, otarłam wierzchem dłoni i pocałowałam w nosek. - Teraz musisz zadbać o swoich braci, wiesz? Bo oni nie poradzą sobie sami, bez kobiecej ręki.

-A pomożesz mi? - uśmiechnęła się słodko, ukazując dołeczki w policzkach. Cieszę się, że udało mi się jakoś załagodzić sytuację i na chwilę odebrać jej ból. Kiwnęłam głową i połaskotałam ją po brzuszku.

-To może zacznijmy od teraz, co? Chodź, pójdziemy zrobić naszym mężczyznom jakieś śniadanie, może być? - zapytałam, a ta energicznie pokiwała główką. Wstała i zeskoczyła z łóżka, a ja podniosłam się powoli i już miałam pójść w ślady dziewczynki, kiedy zostałam złapana za nadgarstek i leciutko pociągnięta w stronę szatyna.

-Ustaliłem pogrzeb na środę. - wyszeptał chłopak i odwrócił się na drugą stronę, żeby ponownie zapaść w sen. Albo przynajmniej spróbować, bo w nocy też niewiele spał. Dzisiaj mamy poniedziałek, więc zostało nam dwa dni...

* * *

Gotowałyśmy z Jazzy obiad dla naszych facetów. Wszystkich. Nie tylko dla Bieberów, ale również dla Mika, Davida i Dylana, bo się przypałętał. Cóż. To nie jest tak, że jestem teraz ich kucharką, czy coś, bo dzielimy się obowiązkami, ale wszelkimi sposobami próbuję odciągnąć uwagę małej od tragedii, która spotkała nas wszystkich, a w szczególności bieberowe rodzeństwo. Tak więc, po pytaniu, co dziewczynka chciałaby robić, usłyszałam, dodam, że całkiem głośno, iż mamy ugotować dla wszystkich obiad. Jaxon dzisiaj nie poszedł do szkoły, a Jazzy do przedszkola, natomiast Justin pojechał załatwiać resztę formalności związanych z dziećmi i pogrzebem. A, że jego brat koniecznie chciał w tym uczestniczyć, więc Dylan postanowił im pomóc i we trzech udali się do różnych urzędów. Ja zostałam w domu z Jazzy i Mikiem, ponieważ Dave musiał gdzieś wyjść.

Myślę, że nie zdziwił was fakt, że Mike został, kiedy Jazzy jest tutaj. Hah. Niektórzy mogliby go uznać za jakiegoś pedofila i szczerze powiedziawszy sama bym tak myślała, gdybym go nie znała i nie wiedziała o tym, jak bardzo kocha tą kruszynkę. Kiedy z nim ostatnio rozmawiałam, to przyznał, że cholernie pragnie mieć dziecko, ale ma problem z kobietami i zaczyna wątpić w to, że kiedyś znajdzie odpowiednią. Nie ma kogo obdarzyć tą ojcowską miłością, więc kiedy urodziła się Jazmyn, to ją zaczął traktować jak córeczkę. Celowo nie mówię, że jak siostrę, tylko jak córeczkę. Cóż, kiedy się urodziła, miał jakieś dwadzieścia trzy lata, więc wcale mógłby być jej ojcem, a że małej brakowało taty, to wujek Mike świetnie go zastępował. Wielokrotnie pomagał Justinowi i jego mamie w wychowaniu dziecinki. Cóż, byli ze sobą blisko, bo Sparks jest ''menadżerem'' Biebera, zresztą tak samo jak moim i mojego brata. To on załatwia wszystkie walki i formalności związane z galami. Hah, zabawne formalności związane z NIELEGALNYMI galami. No cóż, nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile on ma z tym roboty. On, jego ojciec i dziadek Biebera byli pierwszymi trenerami mojego brata. I pewnie zastanawiacie się, dlaczego Mike nie boksuje. Kiedyś do tego wrócę, a jak nie, to mi przypomnijcie. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że Sparkly bardzo martwi się o dziewczynkę, dlatego odkąd otworzył dzisiaj rano oczy, nie odstępuje jej na krok.

Wracając. Gotowaliśmy makaron na spagetti, ponieważ to właśnie danie zażyczyła sobie mała księżniczka. Oczywiście w większości to Mike zajmował się gotowaniem, a my miałyśmy mu tylko ''pomagać'' i ładnie wyglądać, ale raczej bardziej przeszkadzałyśmy niż, jakkolwiek zbliżałyśmy nas do końca pracy. No cóż, nie nasza wina. Sam nas zaangażował w to całe gotowanie. Co prawda, gdyby nie on, to makaron byłby już spalony, a sos już dawno znalazłby się na podłodze, ale przynajmniej było śmiesznie. Ani ja, ani Jazzy nie zadręczałyśmy się przygnębiającymi myślami, tylko cieszyłyśmy się z tej chwili. Swoją drogą, kiedy spróbowałam sosu, to stwierdziłam, że mężczyzna świetnie nadawałby się na kucharza w którejś z restauracji mojego taty. Muszę z nim o tym pogadać.

-Nikitaaaa? - usłyszałam słodziutki głosik Jazzmyn. Uśmiechnęłam się, na to, jak uroczo przeciągnęła a.

-Słucham skarbeczku. - posłałam jej ciepły uśmiech i przykucnęłam tak, żeby mieć twarz na jej poziomie. Spojrzałam w jej zaszklone oczka i zrobiło mi się okropnie smutno.

-A kiedy będę mogła znowu się spotkać z mamą? Jaxon mówił, że mamusia będzie miała pogrzeb. Co to jest pogrzeb?...

___
Jestem, żyję jeszcze :P 
Wiem, że dosyć długo nie było, ale jakoś nie szło mi pisanie, ale jak przysiadłam to jakoś wyszło :3 
Chyba najdłuższy rozdział jak na razie na tym blogu <3 
Chcę wam podziękować za 20 tys. wyświetleń na blogu!!!
(które nam właśnie dzisiaj wybiło)
To naprawdę wiele dla mnie znaczy<333 
Miałam już kilka blogów, ale największą liczbą wyświetleń było około 7 tys. na blogerze i 12 tys. na onecie:P 
Więc 20.000 to jest dla mnie ogromna liczba i wielki sukces, choć dla niektórych to normalka. 
Jeszcze bardzo wam za to dziękuję <33333333333 kocham was, jesteście najlepsi <333333
Do następnego, mam nadzieję, że za niedługo :******