niedziela, 4 października 2015

Rozdział 18

/Nikita/

Spojrzałam w lustro na swoje odbicie. Rozczesałam jeszcze wilgotne włosy i postanowiłam poczekać, aż Bree przyjdzie zrobić mi makijaż. Zerknęłam na piękną kremową dosyć krótką sukienkę wiszącą na wieszaku na drzwiach szafy. Obok niej elegancka jasna marynarka, a na podłodze prawie białe buty.* Pokręciłam głową myśląc o tym, że ten zestaw kupiłam zaledwie wczoraj. Nigdy nie sądziłam, że tak szybko znajdę strój na własny ślub, tym bardziej będąc w czwartym miesiącu ciąży. Ale sukienka jest idealna. Taka, jaką chciałam, co więcej, sprawdza się idealnie w mojej sytuacji. Nie eksponuje ciążowego uwypuklenia, ale też nie do końca je zakrywa.

Właściwie, ja szukałam ciemnej sukienki. W końcu dwa tygodnie temu zmarła matka mojego przyszłego męża, więc chyba powinnam trzymać żałobę, co właściwie robię, ale Aubrey i Dylan namówili mnie na jasną sukienkę, ponieważ ma być tak, jak sobie z Justinem ''zaplanowaliśmy'', to znaczy oprócz przyjęcia, bo według ustalonej wersji, miało odbyć się normalne wesele, jednak, po śmierci Pattie, postanowiliśmy zrobić tylko obiad dla najbliższej rodziny i przyjaciół, czytaj mojego taty, rodzeństwa Bieberów, którzy swoją drogą dostali przepustkę na ślub i ''wesele'' brata, Aubrey, Dylana, chłopaków, moich i Justina dziadków oraz mamy Mika, która od zawsze była blisko z Bieberami, i która jest moją szefową w klubie fitness. Tak, nadal tam pracuję, choć ostatnio nieregularnie. I cóż, mam zamiar jeszcze popracować około dwóch, trzech miesięcy.

-Witam przyszłą panią Bieber. - usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i radosny głos mojej przyjaciółki. Po moim policzku spłynęła samotna łza na sposób, w jaki mnie nazwała. Chciałabym, żeby to wszystko nie było tylko fikcją.

-Cześć, szalona przyszła pani Gonzales! - uśmiechnęłam się do Aubrey, ale jej mina momentalnie się zmieniła, twarz pobladła, a z oczu emanował smutek. Nie wiedziałam, o co chodzi. Przecież tylko żartowałam.

-Nie mów tak. Ja nigdy nie zostanę jego żoną. - z jej oczu popłynęły łzy, a ja się cholernie zdziwiłam. Okej, wiem, że ostatnio ich relacje są bardzo oschłe i zimne, ale oboje się kochają i wierzę w to, że kiedyś będą razem. Bez względu na wszystko. - Zacznijmy cię szykować, bo za półtorej godziny wychodzisz za mąż.


/Justin/ 

Siedziałem w swoim pokoju i czekałem, aż Dylan przywiezie moje rodzeństwo. Oparłem łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłonie, jednak już po chwili odchyliłem się mocno do tyłu i położyłem na łóżku, zostawiając stopy na podłodze. Przetarłem buzię ręką i nakryłem głowę poduszką, żeby zniwelować krzyk, choć może raczej trafniejszym określeniem niezidentyfikowanego dźwięku będzie ryk, który wydałem, próbując pozbyć się frustracji. Niestety na nic się to zdało, bo nadal byłem cholernie zdenerwowany i zirytowany.

Co ja tak właściwie robię?! Co mi przyszło do głowy, żeby prosić Nikitę o rękę? Okej, wiem, że zrobiłem to dla mojego rodzeństwa i dla mnie, ale to takie frustrujące. Przecież zawsze przysięgałem sobie, że poślubię kobietę, którą naprawdę pokocham, z którą będę chciał żyć, tworzyć rodzinę i mieć dzieci. Obiecałem sobie, że nigdy nie zrobię tak, jak mój ojciec. Durniu, przecież będziesz miał z nią dziecko! Ta, to prawda, ale ja się nigdy do tego dziecka nie przyznam. Nigdy go nie pokocham i nigdy nie będę dla niego dobrym ojcem. Więc zachowasz się dokładnie jak twój tatuś. NIE! On ożenił się z mamą tylko dlatego, że była w ciąży. Ja od początku mówiłem Nicie, że nie ma, co na mnie liczyć w tej sprawie. Więc będziesz jeszcze gorszym draniem. Nigdy dla żadnego dziecka nie będziesz dobrym ojcem. BO JA NIE POTRAFIĘ BYĆ OJCEM! Nigdy w życiu nie chcę być taki jak mój ojciec!

Moje użeranie się z samym sobą przerwał głos Adama Levine z Maroon 5. Piosenka Misery rozniósł się po sypialni. Leniwie podniosłem się z wyjątkowo wygodnej pozycji i przeleciałem wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu aparatu. Znalazłem go na biurku, więc powoli podniosłem się z posłania i podszedłem do mojej zguby. Na wyświetlaczu zobaczyłem nieznany mi numer, co bardzo mnie przestraszyło i zmieszało. Bałem się odebrać połączenie, ale wreszcie to zrobiłem. Przeciągnąłem palcem po zielonej słuchawce i w pośpiechu przyłożyłem urządzenie do ucha.

-Tak, słucham? - powiedziałem, przyznam dość niepewnym głosem. Nie miałem pojęcia, co mnie czeka.

-Witam, mam przyjemność z Justinem Bieberem? - usłyszałem głęboki, zachrypnięty, ale przyjemny męski głos. Po moich plecach przeszedł dreszcz strachu i stresu. Skądś kojarzyłem ten dźwięk

-Przy telefonie.

-Mam dla ciebie pewną propozycję.

[…]

-Dobrze, odezwę się w ciągu najbliższych dwóch miesięcy, dziękuję, do zobaczenia. - rozłączyłem się i z powrotem położyłem na łóżku.

Po jakiś piętnastu minutach leżenia usłyszałem znajome głosy na dole i zanim zdążyłem zareagować i się podnieść, rozniósł się dźwięk wbiegania po schodach, a zaraz potem pisk mojej siostrzyczki, która wpadła w moje ramiona z wielkim uśmiechem na twarzy.

-Cześć kochany brzdącu – ucałowałem jej policzki, nosek i czółko. Zaraz za Jazmyn, do pokoju wszedł zadowolony Jaxon. Usiadł obok mnie i uścisnęliśmy się jak zawsze, a ja poczochrałem mu włosy, jak to mam w zwyczaju.

-Wiedziałem, że to zrobisz, że nie będziesz jak ojciec i postanowisz wychować własne dziecko. - uśmiechnął się, a moje oczy zrobiły się większe niż nakrętki od słoików, natomiast szczęka zacisnęła się nienaturalnie mocno. Skąd mu to przyszło do głowy?

-O czym ty mówisz, bracie? - próbowałem grać głupka, bo co mi zostało? Przecież się nie przyznam, że nie robię tego dla dziecka, że robię to wbrew sobie, tylko dla nich.

-Nie graj, Justin, przecież wiem, że to z tobą Nikita jest w ciąży. - już otwierałem usta, żeby zaprzeczyć i obmyślałem plan zemsty na Gonzales, jednak Jaxo mnie uprzedził. - i zanim zrzucisz na nią winę, za to, że mi powiedziała, uprzedzam, sam się domyśliłem, a ona po jakimś czasie nie miała już siły zaprzeczać. Tylko głupi by się nie domyślił. No w sumie, nikt się nie domyślił, bo są pewni, że po prostu się zaprzyjaźniliście.

-Skończmy ten temat, Jax. Za dwie godziny się żenię, więc pomóż mi się przygotować. - jeszcze raz  cmoknąłem siostrzyczkę w czółko, a ona zeskoczyła z moich kolan i pognała do pokoju Nikity. Tak, miała jej pomóc się ubrać i tak dalej. Jednak będzie to wyglądało inaczej, bo to dziewczyny mają ubrać małą.

/Nikita/

Właśnie zakładałam mój króciutki, delikatny welon, na który swoją drogą namówiła mnie Aubrey. Przyjaciółka wpinała go w mojego koczka, z którego subtelnie wypływały podkręcone pasemka włosów i doklejała przy nim kamienie Szwarovskiego. Zupełnie nie wiem, po co ten zabieg, bo jak już mówiłam, nie muszę wyglądać jak księżniczka, bo to fikcyjne małżeństwo, ale wszyscy zgodnie stwierdzili, że tak będzie to wyglądało bardziej realistycznie. Cóż, nie będę się kłócić. W końcu każda kobieta lubi czuć się piękna. Spojrzałam w lustro i według zaleceń Cleland obróciłam się przez lewe ramię. Nie powiem, efekt pracy Bree był olśniewający. Naprawdę czułam się jak księżniczka, jednak od razu przypomniało mi się, że nie mam prawdziwego księcia. W momencie oględzin mojego wyglądu do pomieszczenia, jak strzała wleciała Jazzmyn. Od razu schyliłam się i mocno ją przytuliłam, biorąc na ręce. Mała się uśmiechnęła, a ja wycałowałam ją po twarzy.

-Jak ja się za tobą stęskniłam, kochanie. - przytuliłam ją mocniej, a ona oplotła moją szyję małymi rączkami.

-Ja teś tęśkniłam. Tak się cieszę, że ożeniś się z Juśtinkiem. - uśmiechnęła się słodko i znów mnie przytuliła. Aubrey zabrała ją z moich rąk, po czym obie nas posadziła na łóżku mówiąc, że nie mogę dźwigać, bo jestem w ciąży. Gówno prawda, trzymanie Jazzy na rękach to żadne dźwiganie, to przyjemność. Jednak posłuchałam przyjaciółki i wzięłam dziewczynkę na kolana. Zaczęła opowiadać, jak było w domu dziecka, a w tym czasie razem z Bree zaczęłyśmy przygotowywać ją do ceremonii. Miała nieść kwiatki, a zaraz za nią będzie szedł Jaxon z obrączkami. Dlatego też maleńka ma przesłodką różową sukienkę z czarnymi wstawkami, a jej brat granatowy garnitur i bladoróżową koszulę, a do tego muchę w kolorze garnituru. Nie wiem, jak będzie ubrany Justin, bo stwierdził, że chce mnie zobaczyć w sukni dopiero podczas ślubu i ja też go dopiero wtedy zobaczę. Tak, będziemy jechać dwoma samochodami. Trochę to dziwne i chore, ale co ja mam poradzić?

* * *

Trzęsącymi się dłońmi trzymałam maleńki bukiecik z zielonych storczyków i czekałam, żeby wejść do drugiego pomieszczenia w urzędzie stanu cywilnego, gdzie mam spotkać Justina i za niego wyjść. Czemu się stresuję? W sumie sama nie wiem. To taka dziwna i idiotyczna sytuacja. Za chwilę będę żoną. Będę miała męża i już teoretycznie nie będę singlem, będę mężatką. Po raz któryś już dzisiaj poprawiłam sukienkę i sprawdziłam w lusterku, jak wygląda moja fryzura i makijaż. Aubrey stała obok mnie i tak bezczelnie się ze mnie śmiała. Spojrzałam na nią wzrokiem, którym bez problemu mogłabym zabijać, a ona parsknęła jeszcze donośniejszym śmiechem.

-Nawet nie chciałaś się malować i czesać, a teraz co pięć sekund poprawiasz fryzurę. - nawet nie kryła tego, jak bardzo jest rozbawiona moim zachowaniem. - spokojnie, jak cię zobaczy to się zakocha. - puściła mi oczko. - To znaczy, zakocha się ponownie, jeszcze mocniej i w ogóle, wiesz. - uśmiechnęła się uroczo, a mi uśmiech zszedł z twarzy. Odłożyłam bukiecik i kopertówkę, usiadłam na kanapie, założyłam nogę na nogę i dotknęłam swojego niewielkiego brzuszka.

Po chwili usłyszałyśmy pukanie, a zaraz potem dźwięk otwieranych drzwi. W szparze zobaczyłam czuprynę mojego najprzystojniejszego na świecie brata ubranego w kobaltowe, zwężane spodnie od garnituru oraz białą koszulę i czerwoną muchę. Uśmiechnął się i wcisnął do środka. Podszedł do mnie, złapał za rękę i pomógł wstać, po czym przytulił i ucałował w policzki. Zaraz po nim do pomieszczenia dziarskim krokiem wszedł Benito, wymienił się mną z moim bratem i wyściskał mnie i wycałował. Nie do wiary czyżby mój tato cieszył się z mojego ślubu?

-Moja maleńka córeczka wychodzi za mąż. - otarł wyimaginowaną łezkę i pogładził mój policzek. -A niedawno byłaś taka maleńka. Taka maciupka. A teraz? Mam cię oddać innemu facetowi? W sumie, zawsze lepiej Bieberowi, niż komu innemu. - oj, jak ty się cholernie mylisz tatku. - Nie wiedziałem nawet, że wy coś ze sobą. - schylił się i, udając, że przytula mnie i poprawia moją sukienkę, wyszeptał do mojego ucha. - To on jest ojcem? - a ja? Zesztywniałam, i z pewnością pobladłam. Spojrzałam przez jego ramię, tylko po to, żeby nie widział wyrazu mojej twarzy. Wtuliłam w jego umięśnione ciało i czekałam. Czekałam i zastanawiałam się nad odpowiedzią. - Nikita?

-Nie, tato. Naprawdę nie wiem, kto jest ojcem mojego maleństwa. - zerknęłam w oczy Benito i zobaczyłam niekrytą zmianę emocji. Mój tato stał się smutny. Zasmuciła go informacja o tym, że prawdopodobnie nie spałam z Bieberem. Starszy Rodriguez wziął moją torebkę, rozejrzał się, czy nikt na niego nie patrzy i z czarnej marynarki wyjął opakowanie prezerwatyw, które włożył do mojej kopertówki. Moje oczy z pewnością wyglądały jak denka od słoików, a szczękę chyba pozbieram z podłogi. - Tato, c- co ty?

-Wiem kochanie, że na razie nie są wam potrzebne, ale to tak na przyszłość, rozumiesz. Po porodzie będziesz musiała uważać na to, żeby nie zajść w ciążę. Jesteście młodzi i chciałbym, żebyście byli świadomi tego, kiedy zechcecie mieć wspólnie dziecko. I mam nadzieje, że Justin biorąc cię za żonę bierze sobie ciebie razem z tym maleństwem, że chce się zobowiązać. - uśmiechnął się, ponieważ nie wiedział, że wbił mi gwóźdź do trumny.

-Chachi, wychodzisz za pół minuty...

Proszę, nie bijcie. 
Ja wiem, że znowu czekaliście miesiąc, ale panna Grodecka po prostu wzięła na siebie za dużo obowiązków, poza tym miałam wesele w rodzinie i trwało (przynajmniej dla mnie :D) trzy dni xd 
I ja nie chcę się tłumaczyć, bo tak naprawdę to nie muszę, ale mam od cholery zajęć, bo z moją nogą już jest w miarę, więc wróciłam na treningi plus zaczęłam chodzić przynajmniej raz w tygodniu na siłownię i wgl wróciłam do zdrowego stylu życia, a to pożera mój czas :D Do tego druga klasa liceum to nie przelewki, jak się ma po 3 sprawdziany z samej matematyki w tygodniu (GORĄCO POZDRAWIAM MOJĄ KLASĘ <33333333), do tego, jak przygotowuje się apele, półmetek i święta to naprawdę nie ma czasu na myślenie o blogu. Tak naprawdę to ja we wrześniu może z 6-7 razy siedziałam przy komputerze z czego 3-4 to było takie siedzenie, że ja robię coś i rozmawiam przez Skypa z Maleństwem i tyle, także cieszę się, że w ogóle coś naskrobałam, że beznadzieja to beznadzieja, ale jest. 
Uff. :c 

wtorek, 1 września 2015

Rozdział 17

Moi najdrożsi, dzisiaj 1 września! Czyż to nie wspaniałe? Zaczęliśmy kolejny rok w szkole! Kto się cieszy? 
Ja nie najbardziej, ale trzeba żyć, prawda? 
Obiecałam rozdział niedługo, to jest, z tej jakże przeznakomitej okazji :3 
Niesprawdzony :*

Moje oczy były wielkości nakrętek od słoików. Patrzyłam na klęczącego Biebera ze szczęką na podłodze, a on miał pokerową twarz. Nic nie dało się z niej wyczytać, jedynie oczy nadal pozostawały takie jakie zawsze. Byłam oniemiała i nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Ba, ja nie potrafiłam wyjąkać nawet jednego słowa. Co to w ogóle miało być? Co to miało znaczyć?

-Nie żartuj. To jakieś mamy cię? Gdzie jest Dylan, gdzie kamery? Ludzie, możecie już wyjść, naprawdę. - zaczęłam się histerycznie śmiać i rozglądać w poszukiwaniu jakiś ludzi, którzy mogliby to nagrywać, jednak na dachu byliśmy sami i nie zauważyłam żadnej ukrytej kamery. Znów popatrzyłam na Justina. Nadal pozostawał w tej samej pozycji, ale teraz jego twarz była spięta. - Spooky...

-Wyjdź za mnie, ja nie żartuję. - powiedział i przełknął ślinę. Wyjął z kieszeni małe granatowe pudełeczko w kształcie serduszka, po czym je otworzył. Spojrzałam na pierścionek z białego złota z dużym turkusowym brylantem i maleńkimi różowymi okalającymi ten w centrum. On naprawdę nie żartuje. On... on chce... chce, żebym za niego wyszła. Żebym została jego żoną. 

-Nie.

-Co? 

-Przepraszam Justin, ale nie. Nie mogę. Nie teraz. Nie. - zaczęłam się jąkać. Nie wiem, o co mu chodzi, ale nie sądzę, że to dobry pomysł. Nie mogłam tak po prostu zapomnieć o wszystkim i pójść z nim do ołtarza. Spooky wstał, otrzepał spodnie i schował pierścionek w kieszeni. Przetarł twarz dłońmi i bez słowa zaczął iść w kierunku windy. Pobiegłam za nim i w ostatniej chwili wcisnęłam się do środka. Nie przeżyłabym, gdybym miała tym zjechać sama. Niestety chłopak już nie próbował być moim rycerzem. Ustał jak najdalej ode mnie, a ja usiadłam w rogu, skuliłam się i zamknęłam oczy przyciskając twarz do kolan. 

/Justin/

Nie, nie nie. Jezu, jaka ona jest głupia. Nienawidzę jej. Myślałem, że właśnie tego chce, tak? Chce, żebym się zobowiązał, żebym wziął na swoją odpowiedzialność ją i dziecko. Więc chyba ślub byłby pierwszym krokiem tak? Eh. No, ale kobiecie to nie sposób dogodzić. Szczególnie kobiecie w ciąży. Szczególnie Nikicie w ciąży. Aghr. No nienawidzę tej dziewczyny. Wyszłaby za mnie i byłoby po sprawie, ale nie bo ona ma tyle pusto w głowie i wie lepiej. 

Popatrzyłem na to, jak siedzi w windzie z zamkniętymi oczami i twarzą wciśniętą w kolana. Boi się. Ona totalnie boi się wind. Nie wiem, dlaczego. Chyba ma klaustrofobię. No nic. Jak już tam siedzi, to wytrzyma. Ma za swoje. Gdyby się zgodziła, to po pierwsze, jeszcze byśmy nie wracali, a po drugie, nie pozwoliłbym jej się bać. Jednak co chwilę zerkam na dziewczynę. Jest mi jej cholernie szkoda. Podchodzę do niej i kucam obok. Obejmuje ją i przyciągam do siebie całując jej czoło. Czuję łzy na koszulce i jest mi cholernie głupio. Nie wiem, czy płacze przez tą cholerną windę, czy może przeze mnie. Cóż w obu przypadkach to przez ciebie, idioto. Odzywa się moja podświadomość, a ja z niechęcią muszę przyznać jej rację. 

-Cśśś. Już wysiadamy. Wstawaj. - mówię, ale ona nie jest chętna do wstania. 

Płacze i cała się trzęsie. Kiedy winda się zatrzymuje, biorę ją na ręce w stylu małżeńskim i wynoszę z ciasnego pomieszczenia. Nikita chwyta mnie za szyje i mocno do mnie przytula. Postanawiam nie stawiać jej na ziemi, więc niosę ją do samego samochodu, do którego ją wkładam. Dziewczyna ląduje na miejscu pasażera i kuli się na siedzeniu w momencie, w którym siadam za kierownicę. Odjeżdżam spod budynku i kieruję się prosto do domu. Żadne z nas nie jest skore do rozmów, więc po prostu siedzimy w ciszy, pogrążeni we własnych myślach. 

Kiedy dojeżdżamy na miejsce, dziewczyna sama wysiada z samochodu, jeszcze zanim zdążę go zgasić. Naśladuję ją i idę w stronę wejścia. Wchodzę tuż za towarzyszką, a wszyscy wyglądają na nas z salonu z wyczekującymi minami. Chachi nawet nie zwraca na nich uwagi, tylko kieruje się do swojego pokoju. I dobrze, nie mam ochoty na rozmowy z nią. Udaję się do kuchni w celu nalania sobie pół szklanki bourbon'u, ale po wypiciu tego jednym łykiem dolewam więcej Jacka Danielsa, a po drugiej porcji piję już z butelki. W tym czasie do kuchni wchodzi Dylan. 

-Nie zgodziła się. - bełkoczę z już ujawniającą się czkawką. Cóż, może wypicie pół butelki whiskey z gwinta w ciągu jakiś pięciu minut to nie najlepszy pomysł? Pieprzyć to. Lubię cierpki, gorzkawy smak tego trunku. Odwracam się do przodem do przyjaciela i patrzę na jego smutną twarz. - nie zgodziła się, rozumiesz? Kurwa, nie zgodziła się.

-A powiedziałeś jej? Wyjaśniłeś? 

-Kurwa, no jasne, że nie. Nie miałem czasu i ochoty dalej tego ciągnąć. Ja z nią do cholery jasnej obejrzałem Dirty Dancing po raz czwarty, a ona się nie zgodziła! - mówiłem już na maksa wkurzony. Jak on mógł w ogóle myśleć, że ja się będę jej tłumaczył? No jak? Przecież to proste, że się wkurwiłem. Jak ona mogła nie przyjąć moich oświadczyn? No jak? Dlaczego? Przecież to do jasnej cholery normalne!

-To jej wyjaśnij. - spojrzał na mnie jakby właśnie powiedział coś najbardziej oczywistego, ale kiedy zobaczył mój wzrok i minę, zrezygnował. - okej, to ja jej wyjaśnię, a ty będziesz mnie przez rok całował po stopach. 

/Nikita/

Jak on mógł mi się tak po prostu oświadczyć? Jeszcze wczoraj mówił, że nawet nie przyzna się do dziecka, ba, że nawet nie chce go dotykać, żeby się nie przyzwyczaić, a teraz? Raptownie chce się ze mną ożenić? Czy on oszalał? A może był naćpany i dlatego to zaproponował? No, ale miał pierścionek, więc raczej to planował. Już nic nie wiem. W każdym razie nie mam zamiaru za niego wychodzić, a przynajmniej nie w tej chwili. Może, gdybyśmy byli parą i wtedy wpadli albo coś. Kurde, nawet, gdybyśmy po prostu zostali parą jakieś dwa, trzy miesiące temu, zgodziłabym się bez namysłu. Okej, mój chłopak, jestem z nim w ciąży, możemy się pobrać, ale my nawet nie jesteśmy do końca przyjaciółmi. Ciągle się kłócimy i wyzywamy, a on wyskakuje ze ślubem, no proszę. I mój brat mu w tym pomyśle pomagał? Niby dlaczego? Co, nie chce, żeby siostrzyczka niszczyła dobre imię rodziny mając nieślubne dziecko, czy jak? Czy Dylan postradał rozum? Przecież on nawet nie wie, że to dziecko Biebera. Jest gotowy za wszelką cenę wydać mnie za jakiegoś chłopaka, żebym tylko nie wyszła na dziwkę? Cóż, nie wiem, co ludzie o mnie myślą, ale ja na pewno nie uważam siebie za dziwkę i tyle mi wystarczy. Resztą się nie przejmuje, już nie. 

* * *

Usłyszałam kroki na schodach, a potem skrzypienie drzwi mojego pokoju. Po chwili poczułam, że moje łóżko się ugina pod czyimś ciężarem. Byłam na sto procent pewna, że to Bieber, a w tym momencie był ostatnią osobą, z którą chciałabym rozmawiać. 

-Wyjdź, Bieber. - powiedziałam stanowczo nawet nie patrząc na osobę, która mnie odwiedziła. Co on sobie myśli? 

-Muszę cię zasmucić, kochanie, ale to tylko twój ulubiony brat bliźniak – poczułam ręce Dylana na biodrach i to, jak smyra mnie nosem po szyi. Uśmiechnęłam się, obróciłam i przytuliłam do niego. 

-Mam tylko jednego brata bliźniaka, idioto. - dałam mu buziaka i wtuliłam w niego. Cóż, wiem, że przed chwilą byłam na niego zła za pomoc Bieberowi, ale byłam również smutna, zdezorientowana, roztargniona i samotna, więc potrzebowałam mojego ukochanego braciszka, do którego zawsze mogę się przytulić, który zawsze będzie mnie kochać. Pociągnęłam nosem, a na moich policzkach pojawiły się małe łezki. - Dlaczego mnie okłamałeś? Dlaczego chcesz, żebym wyszła za Biebera? Pomogłeś mu to wszystko zorganizować. 

-Przepraszam słoneczko, ale nie wiesz, kto jest ojcem twojego dziecka, a ja chcę, żebyś miała faceta, który ci przy nim pomoże, który się wami zaopiekuje. - powiedział spokojnym głosem, gładząc mnie delikatnie po plecach i coraz to całując w czubek głowy. Kołysaliśmy się uspokajająco na boki i przytulaliśmy. Jak za dawnych czasów, kiedy byliśmy jeszcze maluchami. 

-I postanowiłeś, że tym bardzo odpowiedzialnym i odpowiednim facetem będzie Spooky? - wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam na brata z dołu. Czy on zwariował?!

-No nie do końca. Oficer Stalone i prawnik Justina wymyślili, żebyście się pobrali, bo wiesz, oni myślą, że jesteście razem. No i wtedy Jus będzie miał duże szanse na to, żeby adoptować Jazzy i Jaxona, bo wtedy nie dość, że jak gdyby adoptujecie je wspólnie, to też on udowodni, że jest dojrzały i odpowiedzialny. - a więc to o to chodziło. A ja głupia myślałam, że jednak coś dla niego znaczę. Owszem, znaczę, ale tylko tyle, żeby pomóc mu w potrzebie. Pieprzony skurwiel. 

-I od początku tylko o to chodziło? - mój brat pokiwał niepewnie głową, a we mnie wzrosła irytacja. - to po co do cholery była ta cała kolacja, ten dach i Dirty Dancing?! Nie mógł ze mną porozmawiać, jak cywilizowany człowiek i wytłumaczyć, o co chodzi? Co wyście sobie myśleli?! Ja z nim nie jestem, więc miałabym się tak z dupy zgodzić na ślub?! Was pojebało do końca! - tak, teraz to już nie była irytacja. Teraz kierowało mną mega wkurwienie. Wyplątałam się z objęć brata i wstałam z mojego posłania. Przebrałam się z piżamy w wygodne dresy i zmyłam makijaż. 

-Mała, to jak, zgodzisz się? - po jakimś czasie Dylan spojrzał na mnie niepewnie. Zerknęłam na niego i pokręciłam lekko głową. 

-Oczywiście, że tak. Dla Jazzy i Jaxona zrobię wszystko, ale ten idiota mógł to rozegrać inaczej, bez tego całego zamieszania. Tylko, ja nie jestem dorosła, więc nie dadzą mi tak od razu ślubu. Przecież potrzebna jest zgoda sądu i w ogóle te wszystkie formalności. I nie sądzisz, że to będzie dziwnie wyglądać, że nagle zdecydowaliśmy się pobrać? 

-Już wszystko jest załatwione. Zgoda sądu jest, a data ślubu cywilnego zarezerwowana na pół roku przed śmiercią Pattie. Zostało nam tylko wyszykować was do ślubu na pojutrze i ustalić konkretnie, co do cna wersję wydarzeń dla wszystkich. - uśmiechnął się, puścił mi oczko i podchodząc, wziął mnie na ręce i zniósł na dół, wcześniej całując w policzek. 


* * *

Dylan zaniósł mnie do salonu, a oczy wszystkich były skierowane na mnie. Jak to się stało, że wcześniej nie zauważyłam Aubrey? Nieważne. Każdy patrzył na nas z wyraźnym zniecierpliwieniem. Oczekiwali mojej odpowiedzi. Jakie to miłe. Szkoda, że nikt wcześniej nie pomyślał o tym, żeby ze mną na spokojnie porozmawiać i wyjaśnić. I ja i Devil milczeliśmy. Nasze pokerowe twarze nie wyrażały zupełnie niczego.

-I jak? Kurwa, nie milczcie! - Bieber nie wytrzymał. Spojrzałam na niego pogardliwie. Jego oczy były wlepione we mnie, a wzrok wyrażał niemą prośbę. Cierpiał, a to był najlepszy sposób, żeby odzyskać rodzeństwo. Rozumiałam go. Nie rozumiałam tylko tego, dlaczego urządził tę całą szopkę, zamiast porozmawiać ze mną, jak z przyjaciółką. Podeszłam do niego powolnym, wręcz żółwim krokiem. Spojrzałam mu głęboko w oczy i usiadłam na jego kolanach. 

-Drużbami będą Dylan i Aubrey? - spytałam wypranym z emocji głosem, a wszyscy bez wyjątku odetchnęli z ulgą. Justin przytulił mnie mocno, schował twarz w moją szyję i co chwilę szeptał ciche „dziękuję”. Uśmiechnęłam się i przytuliłam mojego przyszłego męża. Jedną rękę wplątałam w jego włosy i drapałam delikatnie i odprężająco skórę jego głowy. Uniósł czuprynę i pokiwał głową. - A dostanę ten śliczny pierścionek? Bo jak nie, to nadal jestem wolna. - puściłam mu oczko i patrzyłam, jak drżącymi rękoma wyjmuje pudełeczko z kieszeni, wstaje i sadza mnie na kanapie, a sam klęka przede mną i wyciąga opakowanie przed siebie. 

-Nikita, wyjdziesz za mnie? - uśmiecha się, a wszyscy patrzą na mnie. 

-O tak właśnie powinieneś to zrobić. A nie jakiś rozkaz „wyjdź za mnie”. 

-Nikita!!! - usłyszałam krzyk zebranych, na co zaczęłam się śmiać. No bo, co miałam robić? Płakać, bo on nie robi tego dlatego, że chce, tylko musi? Przecież miałam się nie przejmować. 

-Tak. - powiedziałam, a kiedy pierścionek był już na moim palcu wszyscy zaczęli bić brawo. 

* * *

-Nie wierzę, że Spooky ożeni się szybciej ode mnie. To takie niesprawiedliwe. - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Mike. Przytulił mnie, uniósł i obrócił nas wkoło. - I nici z naszej umowy. - zrobił smutną minkę, przez co wyglądał naprawdę słodko. Złapałam go za policzki, bo mi również było cholernie smutno. 

-Mike, wiesz, dlaczego bierzemy ślub. Nie sądzę, żeby to było na dłuższą metę. - skrzywiłam się i spuściłam wzrok. - Pogadamy o tym, jak już będziesz przed czterdziestką – uśmiechnęłam się i cmoknęłam Sparkliego w usta. Poczułam dłonie na biodrach, jakąś sylwetkę przytulającą się do moich pleców i ten specyficzny Bieberowy zapach. 

-Ktoś zdradza mnie przed samym ślubem i to jeszcze z moim przyjacielem, w moim domu. - dostałam całusa w szyje. To byłoby przyjemne, gdyby było szczere. No dobra, to i tak było przyjemne, ale wtedy byłoby milion razy przyjemniejsze. 

czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 16

ZABIJECIE MNIE
/Justin/

Obudziłem się zalany potem. Po chwili zorientowałem się, że siedzę na łóżku, a za oknem dopiero się rozjaśnia. Otarłem zmęczoną, mokrą twarz i postanowiłem nie kłaść się już spać. Mój sen był tak zabójczo realny, że nadal miałem wrażenie, iż nie był tylko i wyłącznie nocnym koszmarem, ale  rzeczywistością, której za cholerę nie chciałem przeżyć. Podniosłem się z łóżka i po ciemku pomaszerowałem do łazienki.

Ta nocna mara dała mi do myślenia i już chyba wiem, co powinienem zrobić. Po wejściu do pomieszczenia, nachyliłem się nad zlewem i kilka razy oblałem twarz zimną wodą, żeby się obudzić. Natomiast podnosząc się i zerkając w lustro, skrzywiłem się widząc własne odbicie. Oczy podkrążone, szarawa cera, wyraźnie zmęczona i do tego jeszcze sine usta, zupełnie nie wiem, dlaczego. Cóż, pozostało mi tylko wziąć prysznic i wymyślić, co zrobić, żeby nie dopuścić do ziszczenia się moich sennych zmor.

* * *

-Devil, durniu, wstawaj, zgadzam się. - powiedziałem na wstępie, bez pukania wchodząc do pokoju przyjaciela, który swoją drogą dalej błąkał się po krainie Morfeusza. Nic nie poradzę na to, że skoro ja się nie wyspałem, to i on nie musi. Jego tata już czytał gazetę przygotowując śniadanie i wpuścił mnie z otwartymi ramionami i wielkim uśmiechem na twarzy, więc nie czuję się ani trochę źle z myślą, że obudzę Dylana.

-Co ty tu robisz chuju, daj mi spać! - naciągnął kołdrę na łeb i próbował spać dalej, ale nie ze mną takie numery. Wskoczyłem do niego na łóżko i usiadłem w miejscu, gdzie prawdopodobnie była jego dupa albo plecy. Zacząłem ściągać z niego kołdrę i łaskotać po całym ciele. Nie wiem, jak to możliwe, że Nikita zupełnie nie ma gilgotek, nawet na stopach i szyi, a tego frajera strach dotknąć, żeby nie zaczął się śmiać, wiercić i drzeć ryja w niebo głosy. No i tak, jak przewidywałem, wyleciał z łóżka, jak opętany. Tak wiem, że w sumie to dziwne, jak facet łaskocze kumpla, ale to po prostu najprostszy sposób na Gonzalesa. Nieważne, ważne, że działa. - Spierdalaj, nie dość, że mnie budzisz, to jeszcze i gilasz! Pojebało cię?! Jest – zerknął na zegarek i wytrzeszczył oczy. - za piętnaście siódma rano, co ty tu do chuja robisz i dlaczego nie śpisz?!!!

-Już się wykrzyczałeś? Czy może dać ci jeszcze parę minut? Nie mogłem spać, okej? Zgadzam się. -powiedziałem spokojnym tonem i czekałem, aż do jego jeszcze nie do końca obudzonego umysłu dotrą moje słowa i zacznie normalnie kontaktować.

-Chuj mnie obchodzi, że nie mogłeś spać, trzeba było sobie zaparzyć jakiś rumianej, melisę czy inne gówno, a nie tu... zaraz chwila, zgadzasz się? Serio? - na jego brzydkiej mordzie, bo przecież, ja jestem tysiąc razy przystojniejszy, zaczął pojawiać się głupawy uśmieszek. Przysięgam, że kiedyś mu go zedrę, ale jeszcze nie dzisiaj, bo musi mi pomóc. - no dobrze, wybaczam ci, ale dlaczego przyszedłeś tak wcześnie rano?

-Bo trzeba wszystko załatwić i przygotować, żeby to dobrze rozegrać, idioto.


/Nikita/

Po kiego wafla ten chuj tu przychodzi? Po co robi mi nadzieję? Myślałam, że mu na mnie zależy, ale nie, bo on tylko udaje takiego kochanego, a tak naprawdę, kiedy dziecko się urodzi, zostawi nas na pastwę losu. No dobra, może nie na pastwę losu, w końcu mamy, gdzie mieszkać, ale mimo wszystko, on nie zamierza się zajmować naszym dzieckiem. Nie zamierza mi pomóc. Cholerny egoista. Wiedział gdzie wsadzić tego swojego...ugh, ale, żeby ponieść konsekwencje, to już nie on. A ja głupia myślałam, że się zmienił, że zmądrzał. Cóż, teraz tego nie docenia, ale być może za kilka lat będzie chciał być ojcem dla swojego dziecka, ale wtedy będzie już za późno. Ja nie zamierzam sama wychowywać maleństwa, żeby potem, jak już będzie większe raptownie znalazł się supertata o nie, co to to nie. Ten przygłup straci swoją szansę, a później jej już tak łatwo nie odzyska. Nigdy nie chciałam, żeby moje dziecko wychowywało się bez ojca, ale nie mam wyboru, on mi go nie daje.


Późnym rankiem postanowiłam wreszcie wstać z łóżka, więc udałam się do kuchni z zamiarem zaparzenia sobie porannej... herbaty. Tak, niestety herbaty, bo przez ciążę musiałam zrezygnować z porannego espresso i papierosa. Spróbujcie rzucić dwa nałogi naraz. Właśnie to mnie najbardziej dobija w tej ciąży, ale jakoś muszę to przeżyć. Tak więc, wstawiłam wodę na herbatę i do dwóch szklanek wrzuciłam cytrynę. Jedną do szklanki z torebką od herbaty, natomiast drugą do pustej, do której nalałam chłodnej wody i rozciapałam, żeby wypłynął sok. Wypiłam miksturę, którą, odkąd rzuciłam kawę, piję codziennie, ponieważ rozbudza prawie tak samo, jak napój bogów, dwoma łykami i czekałam, aż czajnik z wodą na herbatę zacznie piszczeć. Kiedy to się stało, nalałam płynu do szklanki i postawiłam na wyspie kuchennej. W tym czasie do pomieszczenia wszedł Mike. Inaczej, wszedł przerażająco szczęśliwy, a przynajmniej, jak na nasze humory od tygodnia.

-Cześć słoneczko. - uśmiechnął się i przytulił mnie, całując w czółko.

-No hej, a co ty taki szczęśliwy, Sparkly?

-Bo niedługo Jazzy do nas wraca.


/Justin/

-Masz sam ją zaprosić. - usłyszałem wskazówkę, a raczej rozkaz z ust Dylana.

No jasne, ciekawe kurwa jak. Ona jest na mnie obrażona, ale w sumie on o tym nie wie. Co jednak nie zmienia faktu, że ona jest na mnie obrażona i na pewno, na milion procent się nie zgodzi. Trzeba to rozegrać inaczej, a ja muszę wymyślić, jak, żeby było dobrze. Hmm.

-Nie, ona się nie zgodzi, ostatnio się trochę pogryźliśmy, stary. Zrobimy tak, ja będę czekał na miejscu, a ty wyciągniesz ją z domu i dostarczysz. Tak będziemy mieli pewność, że dotrze i myślę, że będzie zaskoczona, nie? To może pomóc. - uśmiechnąłem się z nadzieją, że ten argument wystarczy. Było jeszcze tyle do zrobienia, a nawet nie wiedzieliśmy, co zrobić, żeby Nikita znalazła się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.

-Eh, dobra. Poświęcę się dla dobra ogółu i to ja będę się użerać z nią i jej głupimi humorami.

-Kocham cię Diabeł. - wyszczerzyłem się.


/Nikita/

Siedzę z herbatką i popcornem przed telewizorem i oglądam „The Big Bang”. No dobra, mam jeszcze ogórki kiszone, ale to nieważne. Cały czas śmieję się z wyrafinowanych żartów Sheldona. On jest boski, szczególnie, kiedy prezentuje swoje teorie Howardowi. Nagle słyszę dzwonek do drzwi, a z uwagi na to, że jestem sama w domu, znowu, idę otworzyć. W progu stoi listonosz.

-Przesyłka do pani Nikity Gonzales. - mówi zerkając na papier trzymany w ręku. Podpisuję potwierdzenie odbioru i z listem w ręce wchodzę do salonu. Domyślam się, co to oznacza. Siadam na kanapie, wyłączam telewizor i rozrywam kopertę. Wdech i wydech Nikita. Zaraz wszystko stanie się jasne. Z zamkniętymi oczami wyjmuję papier i wzdycham. Raz... okropnie się stresuje. Dwa... a co, jak moje przypuszczenia się potwierdzą? Trzy... otwieram oczy i spoglądam na pierwszą stronę.
Benito Gonzales i Nikita Gonzales
Zgodność DNA: 99.3%
Potwierdzenie ojcostwa. 

POTWIERDZENIE OJCOSTWA!!! TAK. Benito jest moim biologicznym ojcem. Z moich oczu pociekły łzy. Drżącymi rękoma przewróciłam na następną stronę.
Nikita Gonzales i Dylan Gonzales
Zgodność DNA: 99.9%

Teraz już nie płakałam, ja wyłam ze szczęścia. Przynajmniej tyle dobrego w ciągu ostatnich tygodni. Przesiedziałam z tak ważnymi dla mnie kartkami w ręku ponad pół godziny, zanim się ogarnęłam, poszłam do łazienki i umyłam zapłakaną twarz. Poprawiłam włosy i wróciłam do salonu. Wtedy usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do domu. Może, gdybym zapomniała, że mieszkam z trzema wariatami, to bym się przestraszyła, ale już przywykłam, że ktoś wchodzi bez pukania. Nagle w salonie pojawił się mój brat we własnej osobie. Mój ukochany brat, który, teraz mam pewność, na pewno jest moim bratem. Wstałam i rzuciłam mu się na szyję, oplatając do nogami w pasie. Zachwiał się, ale jednak dał radę nas utrzymać.

-Cześć, dawno nie reagowałaś tak na mój widok.

-Braciszku. - pocałowałam go w policzek. - Dostałeś wyniki badań? - spytałam i spojrzałam w brązowe oczka mojego bliźniaka.

/Dylan/

-Dostałeś wyniki badań? - jasne, że dostałem. Tylko do nich nie zaglądałem, bo jestem pewien, że Nikita jest moją siostrą, a ojciec ojcem. Myśl, Dylan, myśl. Co by tu wymyślić, żeby wyciągnąć ją z domu. Hmmm.. wiem.

-Jasne, i nie, nie zaglądałem, siostrzyczko. Ale właśnie z tego powodu tata prosił, żebym cię przywiózł na rodzinną kolację w jego restauracji. Rozumiesz, chce uczcić to, że jesteśmy pewni tego, że jesteśmy rodziną. Tak więc na górę marsz!

* * *

-Załóż tę śliczną czerwoną sukienkę. - pokazałem na materiał, który najbardziej mi się podobał. No cóż, to moja siostra, ale mimo wszystko w tej kiecce wyglądałaby seksownie.

-Zgłupiałeś?! Przecież ja się w to nie zmieszczę! Nie wiem, czy nie zapomniałeś, że jestem w ciąży. Poza tym nie założę sukienki. - odpowiedziała nadal grzebiąc w szafie. Nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Wdech i wydech Dylan, robisz to dla dobra ogółu.

-To załóż tę czarną. W nią się wciśniesz.

-Nie założę sukienki.

-No proszę!

-Nie. - wybrała dopasowane beżowe spodnie i luźną białą bluzkę z turkusowymi i czarnymi wzorami po bokach. Do tego włożyła czarną marynarkę z trzy/czwartym rękawem i czarne nie za wysokie szpilki. Wyglądała ładnie i elegancko, ale lepiej by było, gdyby włożyła sukienkę. Cóż, nie mam zamiaru się z nią kłócić. Moja siostra ubrała się i zrobiła delikatny makijaż. Włosy rozpuściła i zostawiła naturalnie pofalowane. Tak wyglądała ślicznie.

-Możemy iść.

/Justin/ 

Wszystko gotowe i dopięte na ostatni guzik, teraz zostało mi tylko czekać na Gonzalesów. Cholera, mam nadzieję, że wszystko wypali.

/Nikita/

Wysiadam razem z bratem z jego sportowego samochodu i ramię w ramię idziemy do restauracji. Z tego, co wiem, mamy usiąść w najlepszej loży, tak jak zwykle. Cóż się dziwić, mój tata jest właścicielem tej restauracji. Swoją drogą ładnie sobie to wymyślił. Dawno nie jedliśmy razem, więc uczcimy to, że już wszyscy jesteśmy stuprocentowo pewni, że jesteśmy rodziną. Brat zaprowadził mnie do naszej ulubionej loży, ale jeszcze nikogo tam nie było. Stół nakryto dla dwóch osób, na środku stał świecznik, a na białym obrusie leżały płatki zielonych storczyków. Moich ulubionych kwiatów. Nim się zorientowałam, Dylana już nie było. Zamiast tego, zza ścianki wyłonił się Bieber.

-Witaj, ślicznotko. - uśmiechnął się, podszedł do mnie i pocałował mnie w rękę. Serio, Bieber? Serio? Teraz będziesz zgrywał dżentelmena? Trochę na to za późno. Zmierzyłam go wzrokiem i zabrałam dłoń.

-Co to ma znaczyć? - spojrzałam na niego jak na debila. No właściwie to zawsze tak na niego patrzę. - To mają być jakieś przeprosiny za wczoraj, czy jak?

-Tak. Przepraszam za wczoraj, nie powinienem był tego mówić. Zapomnijmy o tym, proszę. Zjemy coś i spędzimy trochę czasu razem, będzie miło.

-Ok.

* * *

Siedzieliśmy z Justinem, rozmawiając o głupotach. O pogodzie, muzyce, filmach i tych sprawach. Co prawda, czas mijał nam miło i w sumie to szybko zleciało te dwie godziny. Zrelaksowałam się i pozwoliłam sobie odpocząć od dręczących mnie myśli. Czułam się swobodnie w towarzystwie Biebera i nie myślałam nawet o naszej wczorajszej sprzeczce. Często się do siebie uśmiechaliśmy i nawet parę razy przez przypadek złapaliśmy za rękę albo ocieraliśmy się nogami. Czułam się trochę, jakbym była z chłopakiem, a nie kumplem, z którym jestem w ciąży i nie bardzo się dogadujemy. Cóż, było miło. Atmosfera między nami nie była uciążliwa. Raczej lekka i przyjemna. Nie wracaliśmy do tematu wczoraj, ani nie poruszaliśmy tych bolesnych kwestii. Ja próbowałam skupić się na tym, że możliwe, iż Spooky naprawdę żałuje tego, co powiedział, a on chyba starał się pokazać mi swoją drugą, lepszą stronę.

-Nita, może wyjdziemy już. Chcę cię jeszcze gdzieś zabrać. - uśmiechnął się. I zaczął powoli wstawać. Poszłam w jego sprawy i zaraz naciągnęłam na ramiona żakiecik. W sumie, to zastanawiam się, dlaczego mój brat koniecznie chciał mnie ubrać w sukienkę. Przecież to nie jest randka. To tylko głupia kolacja z głupim, megaprzystojnym Bieberem, którego mój brat zabiłby bez mrugnięcia okiem, kiedy by się dowiedział, że z nim spałam. To nic, czego Dylan nie wie, to go nie zaboli.

Wyszliśmy z budynku i wsiedliśmy do BMW Biebera. Ja nie mogłam pić przy kolacji, więc Justin też zrezygnował z wina na koszt soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Jechaliśmy w ciszy jakieś dwadzieścia minut. Nie pytałam, gdzie mnie zabiera, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. I tak by mi nie powiedział. Zatrzymaliśmy się dopiero pod jakimś ogromnym budynkiem. Justin wysiadł z samochodu i nim ja zdążyłam to zrobić, okrążył swoje maleństwo i podał rękę uprzednio otwierając drzwi od strony pasażera. No proszę bardzo, ciekawe, kto go nauczył takich manier i po co się zgrywa. Okej, to przestaje być zwykłą kumpelską kolacją na przeprosiny. Wysiadłam z auta i udałam się z moim towarzyszem w stronę wejścia do budynku. W holu Spooky szybko odnalazł odpowiednie drzwi, a mianowicie windę i pociągnął mnie delikatnie w tamtym kierunku. Zamknęłam oczy jeszcze zanim przekroczyłam próg tego cholernie klaustrofobicznego pomieszczenia.

-Ktoś się boi wind? - uchyliłam powieki, żeby dostrzec jego drwiące spojrzenie, ale postanowiłam tego nie komentować. Objął mnie od tyłu i położył swoją głowę na moim lewym ramieniu, szepcząc mi na ucho i całując za nim – spokojnie skarbie, twój rycerz jest przy tobie. - podziałało, ponieważ wybuchłam śmiechem i nim się zorientowałam, wychodziliśmy na dach.

Był tam ogromny wyświetlacz, naprzeciwko którego stał projektor, a za nim łóżko małżeńskie California King Bed, na którym były wysypane płatki moich ulubionych kwiatów. Wyglądało pięknie i … romantycznie? To już zdecydowanie nie jest tylko kumpelskim wypadem. Z jednej strony mi się to podobało, a z drugiej byłam przerażona, a co jak mnie zgwałci na dachu prawdopodobnie najwyższego budynku w mieście?

-I jak, podoba się? To nie wszystko. - podprowadził mnie do łóżka. - Połóż się wygodnie, a ja włączę film. - puścił mi oczko i podszedł do projektora. Westchnęłam i zrobiłam, co kazał. Zdjęłam buty i znalazłam najwygodniejszą pozycję do oglądania. Po chwili mój towarzysz położył się obok mnie i zaczęliśmy oglądać. Co? Oczywiście mój ulubiony film.

-Skąd wiedziałeś, że dwójka jest moją ulubioną? - spojrzałam na niego kątem oka.

-Bo wszyscy wiedzą, że lecisz na Latynosów. Dirty dancing to klasyka, ale ty wolisz dwójkę, bo lecisz na Javiera. Ale dzisiaj będziesz musiała zadowolić się tylko mną. - puścił mi oczko i pocałował w nos. Okeeeej.

[…]

-Chcesz zatańczyć? - zobaczyłam głupi aka seksowny uśmieszek Biebera i ze śmiechem pokręciłam głową. Niestety ten nie rozumie umownych znaków w naszym kraju i po chwili byłam już, na bosaka, postawiona na podłodze, tuż przed nim, a mój pomysłowy kolega złapał mnie jedną ręką za biodro, drugą, trzymał na moim udzie, zaś nasze nogi były przeplecione ze sobą.* Zaczęliśmy się poruszać w rytm muzyki włączonej przez Justina – Represent Cuba**. Nagle Bieber gwałtownie odchylił całe moje ciało do tyłu, a następnie powoli podnosił z powrotem do góry. Uśmiechnęłam się, a on delikatnie musnął moje usta, po czym kontynuował ociekający seksem taniec. Kiedy muzyka zmieniła się na Hips don't lie Shakiry, Justin okrążył mnie i stanął za mną. Nasze biodra były zetknięte ze sobą, a my poruszaliśmy się ocierając o siebie idealnie z melodią. Na sam koniec piosenki Justin złapał mnie za rękę i wykonał parę obrotów, po czym złapał pod nogami i wziął mnie na ręce w stylu małżeńskim, po czym ze mną w ramionach obrócił trzy razy. Odstawił mnie na ziemię i wpił w moje usta. Całowaliśmy się namiętnie, przelewając całe napięcie w tym pocałunku. Oderwaliśmy się od siebie, a Bieber trzymając moje dłonie w swoich uklęknął. Byłam zupełnie zdezorientowana i nie wiedziałam, co się dzieje. - Wyjdź za mnie.

___
Nie komentuje tego, 5 stron w Writterze :D nareszcie napisałam ;oo Wiem, że mnie zabijecie, za końcówkę albo za to, że tak skończyłam, ale na swoją obronę, to w ogóle miało być w następnym rozdziale ;o także chillout kochane :*** Buzi, przypisy plus gify laseczki moje <33 
#kocham #mocno #złapałam #wenę 
teraz jeszcze tylko koncepcja i czas i będę pisać <33333

*Tak jak w Dirty Dancing 2, kiedy Katie i Javier, którego swoją drogą uwielbiam, tańczyli za kotarą, ogólnie taniec Chachi i Biebera mniej więcej tak wyglądał, tu macie gify, bo nie umiem tego opisać, a właśnie o to chodzi. Swoją drogą, to jest naprawdę mój ulubiony film i mogłabym go oglądać w nieskończoność :3

 Tak nogi :3 (jedynka)

Mmm <333

Tu mi chodzi o te odchylenie :3


A to mój ulubiony moment z DD2 <3333 to takie słodkie <3 

**Taka tam całkowita dygresja, znam Represent Cuba duuużo dłużej niż pierwszy raz obejrzałam film, bo kiedyś tańczyłam do tego Cha-chę w szkole i cholernie lubię tę piosenkę, więc nie jest tu przypadkowo :3 a Hips don't lie uwielbiam oczywiście całą sobą :3

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 15

Uwaga! 
Jest piętnastka! 
Wiedziałam, co tu napiszę od baaaaaaaaaaaardzo dawna, miałam niemalże dokładny pomysł na ten rozdział, ale za cholerę nie miałam weny i koncepcji, jak mam to ubrać w słowa i przelać na komputer, ale po wielu staraniach i długim czasie waszego oczekiwania dodaję, choć nie jestem z niego zadowolona. Wylewałam siódme poty otwierając Writera i próbując napisać choć jedno sensowne zdanie i w końcu udało mi się napisać te tradycyjne trzy strony, choć chciałabym, żeby rozdziały były dłuższe, jednak, no cóż, nie ten :< dobra, miłego czytania <333333 
I jeszcze raz przepraszam za tak długi odstęp czasowy :c 


/Nikita/

Leżę i wpatruję się w sufit. W mojej głowie przelatuje multum myśli na sekundę. Cały czas zastanawiam się, co się dzieje z dzieciakami. Właśnie mija tydzień, odkąd ich zabrali. Codziennie próbowaliśmy się z nimi zobaczyć, ale nie pozwalają na to nawet Justinowi, a przecież to ich najbliższa rodzina. Na szczęście nie zabrali Jaxonowi komórki, więc możemy przynajmniej skontaktować się telefonicznie. Ogólnie mówili, że nie jest tragicznie, ale wiadomo, że woleli by być z powrotem z nami. Tak bardzo przywiązałam się do tej dwójki. Właściwie to trójki, bo w końcu do najstarszego z Bieberów również się przywiązałam. 

A jeśli mowa o Justinie, to nawet nie potrafię powiedzieć, gdzie teraz jest. Może u prawnika, może w kuratorium albo czeka pod salą sądową. Usilnie próbuje wynegocjować przyspieszenie rozprawy, ale nie wiem, na ile się mu to zda. 

Wstaję, aby włączyć muzykę i znów się kładę. Dotykam dłonią mojego brzucha i myślę nad wszystkim i niczym zarazem. Dzisiaj moja malinka daje się we znaki. Nie, nie kopie, aczkolwiek moje samopoczucie jest delikatnie mówiąc do dupy. Cały dzień wymiotuję i nie mogę nawet patrzeć na jedzenie. Do tego boli mnie głowa. Zupełnie jak na samym początku ciąży. Nie wiem, co się dzieje, ale nie chcę nikogo niepotrzebnie martwić. Dwa dni temu byłam u ginekologa i z moim dzidziulkiem jest wszystko w porządku i to jest najważniejsze, więc nie przejmuję się za bardzo moim dziwnym nastrojem. 

/Justin/

Siedzę pod gabinetem sędziego, który ma zająć się sprawą mojego rodzeństwa i czekam, aż łaskawie będę mógł z nim, a raczej nią, porozmawiać. Cholera jasna, jest na rozprawie i nie wiadomo, ile jej to zajmie, a ja już nie wytrzymuje, sterczę tu od trzech godzin. Dylan, który ze mną przyjechał już kilka razy krążył między drzwiami do gabinetu sędziny, a kawiarenką znajdującą się w innej części budynku, aby przynieść dla nas kawę, orzeszki, albo rogaliki. Robi to dlatego, że wie, iż od śmierci mamy w ustach miałem jedynie kawę i wodę. 

-Czy to cholerstwo nie może trwać krócej?! - pyta widocznie podenerwowany. 

Ja już chyba wypaliłem wszystkie pokłady nerwów przez ostatnie dni i około siedemnastu  paczek papierosów. Mam już dość i teraz nastąpiła faza nadmiernej cierpliwości. Spoglądam na przyjaciela i wzruszam jedynie ramionami. Cóż, nie mam ochoty i siły się odzywać. Przez ostatni tydzień przespałem może pełne dziewięć godzin. Szczerze? Czuję się jak zombie i niewiele lepiej wyglądam, ale nie potrafię zmrużyć oka, kiedy nie jestem pewien, czy moja maleńka siostrzyczka i dorastający braciszek są bezpieczni. To mnie wykańcza, ale nie mogę nic zrobić, pozostaje mi czekać. 

-Witam, Panie Bieber. 

Spoglądam na smutną i zmęczoną twarz oficera Stalona, który prowadził sprawę mojej mamy. Podchodzi najpierw do Dylana i wita się z nim uściskiem ręki, a następnie do mnie, a kiedy wstaję, powtarza ten gest grzecznościowy ze mną. Przygląda się mojej twarzy i wzdycha. Kiwnięciem głowy pokazuje, żebyśmy przeszli z nim do gabinetu numer 32. Nie wiem, o co chodzi, ale ja czekałem na sędzinę pod jej biurem, a ten prowadzi nas do zupełnie innego pokoju. 

-Usiądźcie. Justin, posłuchaj, dowiedziałem się co nieco na temat sprawy twojego rodzeństwa i z tego, co mi wiadomo na chwilę obecną masz dosyć małe szanse. Poprosiłem, żeby twój adwokat się tu zjawił i powinien być w ciągu następnych dziesięciu minut. No cóż, mamy pewien pomysł, który powinien ci pomóc. Twój ojciec jest samotny, to znaczy nie ma stałej partnerki, tylko dziwki na jedną noc, ale mimo tego nie uda nam się udowodnić, że nie byłby dobrym opiekunem, ponieważ nie mamy ku temu podstaw, ale fakt, iż nawet nie zna Jazzy, co łatwo ustalimy, ponieważ ona i Jaxon zostaną przesłuchani, oczywiście nie na sali, tylko w innym pokoju, może nam niezaprzeczalnie pomóc. Od razu ci mówię, że będę zeznawał i powiem, co wiem. Ale dalej pozostaje ta sprawa, że on jest dorosły i jest ich ojcem, a ty młody i sędzia nie będzie mogła sprawdzić, czy dojrzały. Tak więc, nasz plan wygląda tak […]

* * * 

-W życiu! Nie namówicie mnie do tego za żadne skarby! - krzyknąłem wychodząc z samochodu. 

-Ale Spooky, zrozum, że nie masz legalnej pracy, nie studiujesz i nic nie świadczy o tym, że będziesz odpowiednim opiekunem. W tej sytuacji to jest zajebisty plan. Cóż, policjant nie wie, że to nie twoje dziecko i tym lepiej, nikt o tym nie wie. To naprawdę dobry pomysł. W innej sytuacji bym tego nie popierał, ale to jest chyba najlepsze wyjście. - Dylan ciągle próbował mnie namówić do tego, żebym zgodził się na ten chory plan oficera Stalona i mojego adwokata. Ich wszystkich chyba pogięło, jeśli myślą, że zrobię coś takiego. Są idiotami i tyle.

* * *

Wchodząc do domu, usłyszałem coś, czego nie chciałem tutaj słyszeć. Usłyszałem...ciszę. To jest dom trzech młodych, nie do końca dojrzałych chłopaków, wrednej, denerwującej siedemnastolatki i dwójki dzieciaków, dorastającego chłopca i pięcioletniej, niezwykle energicznej dziewczynki. Tutaj powinno być głośno, powinien być chaos. A tymczasem słychać każdą przelatującą muchę. Tak zdecydowanie nie może być. Nie chcę, żeby tak było! Chcę moje rodzeństwo i przyjaciół z powrotem. Tego oczekuję i zrobię wszystko, żeby tak się stało. 

Przeszedłem do kuchni i zaparzyłem dwie herbaty, jedną z nich posłodziłem i do obu wkroiłem po plasterku cytryny. Do tej, która pozostała gorzka dodałem dwie łyżeczki miodu i postawiłem obie szklanki na tacy. Przeszukałem wszystkie szafki, w których trzymamy słodycze i wyjąłem dwie paczki chipsów, opakowanie ciasteczek i torebkę landrynek. Złapałem jeszcze dwa banany i dwie nektarynki* i wszystko umieściłem na tacy, po czym wziąłem ją i ruszyłem na górę. 

Zajrzałem do swojego pokoju, ale nie widząc tam niczego przykuwającego uwagę, postanowiłem udać się do pokoju naprzeciwko. Spojrzałem przez szparę przez uchylone drzwi i zobaczyłem coś, co mocno zakuło mnie w serce. Chachi leżała na łóżku i, głaszcząc swój zaokrąglony brzuszek, nuciła tylko sobie znaną melodię. Po jej policzkach spływały słone krople, a na ustach rozciągał się uśmiech. Cóż, może nie był to najszczęśliwszy uśmiech, ale zawsze coś. Po cichu wszedłem do pomieszczenia i, uprzednio zostawiając tacę na biurku, podszedłem do łóżka. Usiadłem obok dziewczyny i położyłem rękę na jej udzie. Przestraszona od razu skierowała wzrok na mnie, po czym odetchnęła z wyraźną ulgą i pacnęła mnie po głowie. 

-Ty frajerze, nigdy więcej tak nie rób! - krzyknęła, ale uśmiechnęła się, tym razem szczerze. 

-Przyniosłem wyżerę. - skinąłem w kierunku tacy. 

-To dawaj, bo jestem głodna jak wilk! - otarła policzki i wyszczerzyła się, po czym zatarła rączki. Podałem to, co udało mi się przyszykować i zaczęliśmy jeść. Kiedy zaczęła mnie już denerwować cisza między nami, postanowiłem ją przerwać. 
-Mogę wiedzieć, dlaczego płakałaś? -spojrzałem na moją towarzyszkę. Widocznie się zmieszała i już wiedziałem, że coś jest nie tak. Cóż, ona mi pomogła w trudnych chwilach, więc chyba jestem jej winien to samo. 

-Nie pła...

-Nie kłam. Proszę powiedz mi prawdę. -złapałem jej rękę i ścisnąłem ją lekko, próbując dodać jej otuchy. 

-Dlaczego jeszcze nigdy nie dotknąłeś mojego brzucha? Dlaczego unikasz nawet przypadkowego dotyku? -spojrzała na mnie wyzywająco i z pewnością siebie. Cóż, dobre pytanie Nikita, punkt dla ciebie. - Odpowiesz pierwszy i nie próbuj się wymigać. - dodała i moje szanse na uniknięcie pytania legły w gruzach. Cóż, zostało powiedzieć prawdę. 

-Nie chcę się przywiązywać. 

-Jak to? Że do dziecka? - kiwnąłem twierdząco głową. I wpatrywałem jej się w oczy. Zaczęły robić się coraz bardziej szklane. Cholera, nie chciałem, żeby płakała. - I, kiedy urodzę też nie masz zamiaru się nim zajmować? 

-Tak jak powiedziałem na początku.

-Ale przecież pozwoliłeś mi tu mieszkać! Ba, ty nawet na to nalegałeś! Jak to sobie wyobrażasz?! Wszyscy tutaj będą skakać koło tego malucha, a ty, który powinieneś to robić, będziesz trzymał się na uboczu? Myślałam, że jednak ci choć trochę na nas zależy. A jednak jesteś taki, jak cię odbierałam na początku naszej znajomości. Nic się nie zmieniłeś. Jesteś chujem, a sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi! 

Teraz po jej twarzy już konkretnie spływały łzy, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić, powiedzieć. Kurwa, nie jestem pieprzonym dupkiem, ale przecież od samego początku wiedziała, że ja się nie zaangażuję w wychowanie tego dzieciaka. To nie jest tak, że mnie nie obchodzi, ale nie jestem gotowy, żeby założyć rodzinę. Tym bardziej, że mnie z Gonzales nic nie łączy. Nic specjalnego do niej nie czuję i nie poczuję. Jesteśmy dobrymi kumplami. No może traktuję ją jak przyjaciółkę, bo nawet ją lubię, ale jest cholernie irytująca, denerwująca, wkurwiająca, wredna, chamska i złośliwa, a ja nie mam zamiaru i ochoty pakować się w jakieś głupie związki, na dodatek z kimś takim. Przecież nie mogę pozostać jej przyjacielem i przyznać, że ten dzieciak jest mój. Byłbym nikim. Zerem. Najgorszym z najgorszych. Co więcej, Dylan by mnie zabił. Co z tego, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i nie da rady wygrać ze mną na ringu, gdybym uderzył w najczulszy punkt, którym bezapelacyjnie jest Nita, rozsierdziłbym go do tego stopnia, że szczerze bałbym się o swoje życie. 

Otarłem delikatnie idealnie gładki policzek Nikity, za co zarobiłem mocne uderzenie w rękę. Spojrzałem na nią jeszcze raz i stwierdziłem, że pozwolę jej ochłonąć. Z resztą sam też muszę wszystko przemyśleć. Wstałem z posłania i z ostatnim zerknięciem w stronę mojej współlokatorki, wyszedłem z zielonego pokoju, po czym udałem się do mojego ciemnofioletowego azylu. 

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 14

/Nikita/

Leżę w łóżku Justina i przyglądam się ślicznej śpiącej pięciolatce. Jej mocno zarumienione policzki świadczą o tym, że gorączka nadal nie ustała, mimo podania dość silnych leków na jej zbicie. Od czasu do czasu odgarniam z jej delikatnej twarzyczki kosmyki włosów, które co rusz na nią spadają. Jazmyn jest tak cholernie podobna do braci i matki. Cała trójka wygląda, jak miniaturowe, chociaż w przypadku chłopaków, to chyba raczej ogromne, ponieważ obaj przewyższali mamę co najmniej o pół głowy, kopie Pattie. Jazzy ma mały, zadarty nosek, pełne, malinowe usteczka w kształcie serca, gęstą i ciemną oprawę oczu i bardzo delikatnie zarysowane kości policzkowe. Jedynie barwę tęczówek cała trójka odziedziczyła po ojcu, ponieważ Pani Bieber miała prawie granatowe oczy, a jej dzieci – mleczną czekoladę ze złotymi i karmelowymi cętkami okalającymi źrenicę. Kolor włosów również ich nie różni. Piękny karmel w słońcu wpadający w złoty. Wszyscy są niemal idealni.

Dziewczynka poruszyła się niespokojnie, po czym małymi piąstkami przetarła nadal zamknięte oczka. Powoli uniosła powieki i spojrzała na mnie, następnie rozglądając się po pokoju brata. Przyczołgała się bliżej mnie i wtuliła w moją klatkę, zakładając mi lewą nogę na biodro. Jazmyn schowała twarz w moje piersi i kilka razy pociągnęła nosem. Czułam jak po jej policzkach spływają łezki, a moje serce łamało się na kawałeczki. Tak bardzo chciałabym zabrać od niej ten ból, żeby nie musiała cierpieć, ale nie potrafię. Czuję się bezsilna, bo nie umiem zrobić nic, żeby dziewczynka była choć w niewielkim stopniu szczęśliwsza. To straszne, że straciła matkę w tak młodym wieku.

-Niki, ja chcę do mamy. - wypłakała mi w szyję.

* * *

Siedzimy w salonie przed telewizorem i oglądamy jakieś bajki. Jazzy u Justina na kolanach tak bardzo fascynuje się kreskówką, że mało nie spadnie na podłogę. Spoglądam na siedzące po mojej prawej rodzeństwo i uśmiecham się, widząc małą tak zadowoloną. Od pogrzebu minęło dwa dni, a jej temperatura już dawno opadła. Gorączka utrzymywała się tylko kilka godzin, więc nie była spowodowana chorobą, a raczej płaczem i zdenerwowaniem. Na szczęście, bo już się bałam, że dziewczynka się rozchoruje. Czuję, jak do mojego lewego ramienia przytula się Jaxon. Ponownie unoszę kąciki ust i obejmuje chłopaka za szyję, po czym czochram jego karmelowe włosy. Przyciągam jego głowę do siebie i składam całusa na jego czole. To jest czysto przyjacielski gest. Dla jasności, pomiędzy mną a młodszym z Bieberów nic nie ma. Na fotelu bliżej tarasu siedzi mój brat z założonymi nogami na ławę i popija piwo. Bardzo dojrzale, nie powiem. Na podłodze leniuchowali Mike i Aubrey. Fajnie, że się ze sobą dogadują, przynajmniej Bree ma w naszej paczce kogoś zaufanego oprócz mnie i nie czuje się nieswojo, bo z moim bratem od jakiegoś czasu nie rozmawiają. Nie wiem dlaczego i nie mogę od żadnego tego wyciągnąć. No cóż, pozostaje mi jedynie czekać, aż któreś z nich wreszcie mi powie.

Nagle wszyscy usłyszeliśmy dzwonek, oznaczający, że ktoś postanowił nas odwiedzić. Dziwne, nikt nie wspominał, że będziemy mieli gości. Spojrzałam po zebranych w salonie, ale każdy był równie zaskoczony, co ja. Jest godzina dwudziesta trzydzieści, więc niezapowiedziana wizyta jest trochę dziwna, tym bardziej, że wszyscy z paczki jesteśmy tutaj. No, oprócz Davida, ale on ma przecież klucze, więc nie dzwoniłby. Postanowiłam otworzyć, ponieważ nikt się do tego specjalnie nie rwał. Wstałam z kanapy i wolnym krokiem podeszłam do drzwi. Spojrzałam przez wizjer i bardzo się zdziwiłam, ale też przestraszyłam. Po drugiej stronie stała para ludzi, prawdopodobnie policjant i kobieta ubrana w czarną garsonkę.

-Dzień dobry – powiedziałam po otwarciu drzwi. Jeszcze raz przyjrzałam się nieoczekiwanym gościom, a mój żołądek wywinął fikołka, po czym związał się w supeł. Nie żartuję. Mam dziwne wrażenie, że wiem, po co ci ludzie tu przyszli i naprawdę mi się to nie podoba. „Boże, jeśli jesteś, to spraw, żebym się myliła.” o tak, to się nazywa przykład hipokryzji. Ateistka wznosi modły do boga z nadzieją, że jej wysłucha. Brawo Nikita, właśnie zdobyłaś nagrodę najgłupszej osoby świata. Gratulujemy!

-Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z panem Bieberem? - spytał mężczyzna, a ja przytaknęłam głową, wpuściłam gości do środka i zaprosiłam do salonu, modląc się, żeby nigdzie nie było puszek po piwie. Na szczęście Dylan i Mike zdążyli wcześniej dokończyć napoje i wyrzucić opakowania, za co byłam im cholernie wdzięczna, bo jeśli ci ludzie przyszli po to, co myślę, to lepiej nie dawać im kolejnych powodów.

-Dzień dobry państwu. Panie Bieber, moglibyśmy porozmawiać? - tym razem głos zabrała kobieta, patrząc na Justina, który trzymał siostrę na kolanach, i Jaxona siedzącego ramię w ramię z bratem.

Starszy z nich podniósł się sadzając Jazmyn na nogach młodszego i podszedł do naszych nieoczekiwanych i raczej niechcianych gości. Przywitał się najpierw z kobietą, a następnie z gliniarzem i pokierował ich do pokoju, zwanego w tym domu gabinetem lub biurem, chociaż jedynym wskazującym na to powodem był fakt, że stało tam ogromne biurko, na którym walały się dokumenty. No cóż, zwykle tam albo w salonie odbywały się bardziej oficjalne rozmowy, więc nie bardzo zdziwiłam się, że to właśnie tam Bieber chciał rozmawiać.

Już chciałam udać się do salonu, aby ze wszystkimi wspólnie zastanawiać się, czego ta dwójka ludzi od nas chce, ale Justin złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Kiedy goście byli już w gabinecie, chłopak dyskretnie pochylił się nad moim uchem.

-Pamiętaj, że jesteś moją dziewczyną. - wyszeptał, po czym weszliśmy do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Justin poprosił parę, aby usiedli. Zarówno kobieta, jak i mężczyzna spoczęli na fotelach, więc ja z chłopakiem za rękę podeszliśmy do kanapy stojącej po przeciwnej stronie ławy. Kiedy już wszyscy mieli swoje miejsca, postanowiliśmy przejść do sedna sprawy.

-Napiją się państwo czegoś? Kawy, herbaty? - zapytał gospodarz, a kiedy dostał obie przeczące odpowiedzi, zaczął. - Więc, może wyjaśnią nam państwo, czemu zawdzięczamy tę wizytę. Nie powiem, w dość późnych godzinach.

-Panie Bieber, sprawa wygląda tak, że dopóki nie uzyska pan praw do opieki nad rodzeństwem drogą sądową, dzieci nie mają prawa przebywać u pana na stałe. Tak więc z dniem dzisiejszym musimy je zabrać do ośrodka opiekuńczego dla dzieci i młodzieży. - powiedział mężczyzna bardzo znudzonym, wypranym z emocji głosem. Pewnie nie raz już musiał załatwiać podobne sprawy, ale przecież ta jest inna. Nie mają prawa ich zabrać.

-Ale jak to cholera jasna macie ich zabrać?! Nie zgadzam się, Jaxon i Jazzy zostają ze mną, bez dwóch zdań. Poza tym to tylko czysta formalność, ta sprawa w sądzie. Jestem jedynym godnym kandydatem na ich opiekuna. Z resztą, dopiero straciliśmy matkę, czy naprawdę państwo sądzą, że najlepszym wyjściem dla nich jest dom dziecka? - Justin był bardzo wkurzony, a ja nawet nie potrafiłam znaleźć słów, którymi mogłabym, chociaż spróbować, go uspokoić. Sama byłam nieźle zdenerwowana. Jakim prawem oni chcą ich zabrać?!

-Otóż, nie interesuje mnie pańskie zdanie w tej sprawie. Wszystko już jest ustalone. Dzieci idą ze mną do ośrodka opiekuńczo-wychowawczego, a pan niech zostawi te argumenty dla sądu. Nie jest pan jedynym ubiegającym się o prawo do opieki nad nieletnią Jazmyn Bieber i małoletnim Jaxonem Bieber. Jest również pański ojciec, który, swoją drogą, już posiada połowiczne prawo, ponieważ zostało mu ono ograniczone, co nie zmienia faktu, że jednak ma większe szanse niż pan. Także proszę nie być takim pewnym siebie, bo to nie jest czysta formalność. - kobieta dokończyła i uśmiechając się wstała z miejsca w tym samym czasie, co jej towarzysz.

-Jak to kurwa mój ojciec ubiega się opiekę nad nimi?! Ludzie, czyście oszaleli?! Przecież on pierwszy raz zobaczył Jazmyn na oczy na pogrzebie mamy!

-Nie obchodzi mnie to, panie Bieber. Proszę pomóc rodzeństwu spakować najpotrzebniejsze rzeczy i za pół godziny jedziemy. - i tak po prostu wyszli.

A Justin ? Podszedł do regału i pięścią stłukł szkło w kredensie. Dyszał i patrzył, jak odłamki szkła pokaleczyły mu rękę. Krew spływała z jego kłykci, ale on nic sobie z tego nie robił. Podeszłam do niego i delikatnie złapałam za ranną rękę. Próbował ją wyrwać, ale użyłam swojej siły i przytrzymałam ją przy sobie. Pociągnęłam go lekko w kierunku wyjścia z gabinetu i przeszliśmy do łazienki. Posadziłam chłopaka na wannie i, ówcześnie biorąc apteczkę pierwszej pomocy i wodę utlenioną, zajęłam się opatrzeniem ran.

-Zapiecze. - wyszeptałam i polałam dłoń wodą utlenioną.

Wszystko od razu zaczęło się pienić. Spojrzałam na twarz Spookiego, ale on nawet nie drgnął. Siedział i tępo wpatrywał się w maleńką bliznę na moim ramieniu. Jego wzrok był tak pusty, tak wyprany z jakichkolwiek emocji. W jednej chwili wydawało się, jakby był martwy. Tak nie wyglądał nawet kilka dni temu, kiedy dowiedział się o śmierci Pattie. Teraz chciano mu odebrać ostatnią rodzinę, którą miał. Posmarowałam rany maścią na skaleczenia, po czym owinęłam dłoń bandażem. Przytuliłam chłopaka i stwierdziłam, że chyba musimy pomóc dzieciakom się spakować. Mimo iż bardzo tego nie chciałam, to również nie chciałam, żeby Justin w sądzie miał problemy przez utrudnianie zabrania ich, albo próbę ''porwania'', bo różnie mogliby to zinterpretować.

-Wiesz, że oni muszą jechać? - znów na niego spoglądnęłam. Tym razem zareagował. Spojrzał na mnie takim smutnym i przygnębionym wzrokiem, mówiącym „Wiem, ale zrób wszystko, żeby do tego nie doszło”. Niestety, ja nie potrafiłam nic zrobić. Pociągnęłam go, żeby wstał i zaprowadziłam do salonu.

-Jazzy, Jaxo, ci ludzie są z kuratorium. Musicie przez te dwa tygodnie do rozprawy zamieszkać w domu dziecka, ale naprawdę zrobimy wszystko, żebyście za dwa tygodnie wrócili tutaj. - dziewczynka podbiegła do mnie z łezkami w oczach i chciała rzucić się na szyję, ale złapałam ją za rączkę i pokazałam wzrokiem Justina. Ta mała zmyślna istotka zrozumiała od razu i omal sama nie wspięła się na barki brata. Jaxon siedział i tępym wzrokiem wpatrywał się to we mnie, to w Spookiego, a po jego policzkach spływały łzy. Podszedł do nas i, żeby nie przeszkadzać bratu, wtulił się we mnie.

-Dlaczego? - wyszeptał łamiącym się głosem, a po moich policzkach również zaczęły spływać słone krople, chociaż tak bardzo starałam się je zatrzymać. To ja, tym razem, miałam być ta silna, ale jak widać mi nie wychodziło.

-Wrócicie tu, zobaczysz słońce. Takie procedury. I tak Jus wywalczył, żebyście zostali u niego przez ten czas do pogrzebu. Chodź, pójdziemy was trochę spakować...

___
Hejka Naklejka!!! <3333 
Przybywam z rozdziałem 14, tak wiem, znowu długo nie było, ale nie miałam jak napisać, więc przepraszam :c 
Postaram się jakoś to naprawić, ale wiadomo teraz poprawianie ocen i tak dalej ;o 
Zawał w szkole ;/ 
Dobra, ja się nie rozpisuję :3 
Miłego wieczoru i jutro dnia <3 
Do piętnasteczki <3333


poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 13

Ważne ogłoszenie pod rozdziałem, bardzo proszę przeczytać, chociaż to, co jest na bordowo. :3

Wyjęłam czarną sukienkę z mojej szafy i wcisnęłam w nią moje umyte wcześniej ciało. Spojrzałam na mój lekko zaokrąglony brzuch, który sukienka idealnie uwydatniała. Nie, to nie był celowy zabieg. Wręcz przeciwnie, nie chciałam, żeby było widać mój brzuszek, ale cóż, to jedyna czarna sukienka, jaką posiadałam. Postanowiłam narzucić na ramiona kardigan tego samego koloru, który zakrywał to, czego wolałam dzisiaj nie pokazywać. Nie to, żebym się wstydziła tego, że jestem w ciąży, ale nie chcę, żeby ludzie gadali na ten temat właśnie dzisiaj, bo to nie czas i pora. Włosy spięłam w ścisłego, wysokiego koka na wypełniaczu i popryskałam lakierem. Na nogi włożyłam czarne czółenka na niewielkim obcasie, a na ramię zawiesiłam kopertówkę. Pomału wyszłam ze swojej sypialni i udałam się w kierunku pokoju Jazzy i Jaxona. Lekko zapukałam w drewniane drzwi i weszłam do środka.

Chłopak siedział na łóżku z łokciami opartymi na kolanach i twarzą schowaną w dłoniach. Był już ubrany w ciemne spodnie i czarną koszulę. Na nogach miał pantofle i wyglądał na fizycznie gotowego do wyjścia. Tak, fizycznie, bo psychicznie nadawał się tylko do leżenia w łóżku i płakania w poduszkę. Wiem coś o tym, bo wczoraj w nocy przyszła do mnie Jazzmyn z pytaniem, czy może ze mną spać, bo brat tylko płacze. A jeśli już mówimy o dziewczynce. Stała przy szafce ze swoimi ubraniami i szukała różowej sukienki. Na szczęście najstarszy z rodzeństwa pomyślał o tym, że siostra nie ma ciemnych rzeczy i kupił jej granatową bluzeczkę i czarną sukienkę. Torbę z rzeczami zostawił w swoim pokoju, ale poprosił mnie, o przypilnowanie, aby Jazzy ubrała nowy zakup.

Udałam się więc do pokoju Spookiego i po zapukaniu, weszłam do środka. W pomieszczeniu nikogo nie było, więc wzięłam to, czego potrzebowałam i wróciłam do sypialni rodzeństwa. Podeszłam do zdenerwowanej dziewczynki, która za nic w świecie nie mogła znaleźć swojej zguby i złapałam ją za rączkę. Spojrzała na mnie zaszklonymi oczkami i wtuliła w moją nogę.

-Niki. Nie mogę znaleźć tej rószowej sukienki, którą ostatnio kupiła mi mama. - zaczęła płakać. Kucnęłam przy niej i przytuliłam ją do swojej piersi. Pogłaskałam po nieuczesanych jeszcze włoskach i pocałowałam w czółko.

-Kochanie, Justin kupił ci nową sukienkę i bardzo by chciał, żebyś ją ubrała, dobrze? Mamie na pewno by się spodobała. - uśmiechnęłam się lekko i wyjęłam dwa materiały z torebki, następnie pokazując je dziewczynce.

Otarła łezki z twarzy i złapała białe rajstopki, które już wczoraj uszykowałam. Usiadła na swoim łóżku i podała mi tkaninę, abym pomogła jej się ubrać. Po naciągnięciu na nogi rajstop, dziewczynka sama ubrała bluzeczkę, którą poprawiłam i pomogłam jej założyć i zapiąć sukienkę. Posadziłam dziecko na krzesełku, a sama zabrałam się za rozczesywanie jej włosków. Zaplotłam jej dobieranego warkoczyka i przypięłam spinki z kokardkami, żeby krótsze włoski nie powychodziły z fryzury. W końcu podałam Jazzy cieniutki granatowy sweterek, który również kupił jej Justin na dzisiejszą okazję. Chociaż czy okazja to dobre słowo? Chyba nie. Myślę, że lepszym sformułowaniem byłby po prostu dzień. Także, na dzisiejszy dzień.

Jazmyn wyszła z pokoiku i po chwili mogłam usłyszeć ciche, delikatne kroczki na schodach. Spojrzałam na młodszego z jej starszych braci. Nadal siedział w tej samej pozycji, w jakiej go zastałam jakieś pół godziny temu. Mam wrażenie, że nie poruszył się nawet o milimetr. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy oddycha, dlatego szybko do niego podeszłam i złapałam go za przedramię lewej ręki. Przez chwilę nie reagował, ale już sekundę później powoli uniósł głowę i spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach ogromny ból i naprawdę cholernie chciałabym go od niego zabrać, ale nie potrafiłam. Dotknęłam opuszkami palców jego smutnej, bladej twarzy, a on złapał mnie w pasie i przyciągnął, sadzając sobie na kolanach. Nie minęło dziesięć sekund, kiedy poczułam, jak wtula się we mnie i zaciąga zapachem świeżych perfum. Trwaliśmy w uścisku kilkanaście minut. A może dłużej? W każdym razie słychać było z dołu harmider. Myślę, że hałas powinien nam sygnalizować, że czas wstać i stawić czoło rzeczywistości. Oderwałam się od młodszego z Bieberów i złapałam dłońmi jego kołnierzyk, który zaczęłam poprawiać i przygładzać.

-Myślę, że powinniśmy się zbierać Jaxon. Wszyscy już pewnie czekają. - posłałam chłopakowi delikatny uśmiech i chciałam poderwać się z jego kolan, jednak nie było mi to dane ze względu a dwie, dosyć silne, ręce, oplecione wokół mojej talii.

-Będziesz tam przy nas, prawda? Proszę, nie odchodź nawet na krok, dobrze? Ja, Jazzy i Justin bardzo cię potrzebujemy. - zerknął w moje oczy, po czym puścił mnie wolno. Wstałam z jego kolan i uprzednio poprawiwszy swój kardigan, wyszłam z pokoju.

Wolnym krokiem zeszłam na dół i od razu zostałam przywitana przez dwie malutkie macki, czytaj rączki Jazmyn. Otuliłam maleńką ramionami i zastygłyśmy w tej pozycji na dłuższą chwilę.

-Ludzie, zbieramy się. Justin, Jaxon, Jazzy i Nikita jadą z Mikiem. Dave i Cleland ze mną. Ruszać się. - mój brat wygłosił orędzie, po czym otworzył drzwi wejściowe i poczekał, aż wszyscy wyjdziemy.

Pierwszy wyszedł Mike i David, następnie Aubrey, za nią powlókł się Jaxon, po drodze kopiąc kamyk. Ja z dziewczynką za rękę, a na końcu nieobecny Justin, który wyglądał, jakby na tym świecie był tylko ciałem, a jego dusza i myśli krążyły gdzieś w równoległej galaktyce. Po chwili dotarł do nas Dylan, który upewnił się, że wszystkie drzwi i okna są pozamykane. No cóż. Miał bardzo odpowiedzialną rolę. Wziął na siebie pomoc w zorganizowaniu pogrzebu, do tego sam zadbał o poczesne i miał za zadanie bezpiecznie i na czas dostarczyć nas wszystkich na cmentarz, gdzie zostanie pochowana mama Bieberów.

* * *

W ciszy i skupieniu słuchaliśmy przemowy kapłana. Mówił dużo o miłości i śmierci, ale również życiu pośmiertnym. Muszę przyznać, że przemawiał ładnie, z głowy, z serca, nie czytał z kartki i było to naprawdę przekonujące, aczkolwiek mnie niestety nawet on nie zdołał namówić, co do istnienia boga. Trzymałam Justina za rękę, a Jazzy była odwrócona tyłem do dołu w ziemi przeznaczonym do zakopania jej mamy i przytulała się do moich nóg. Ramię w ramię z Justinem stał Jaxon i z pokerową miną wpatrywał się w, jeszcze nie opuszczoną do dziury, trumnę. Nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego stałam z najbliższą rodziną. Jazmyn nie pozwoliła mi się odsunąć, choćby na krok, a Justin przystał na jej niemą prośbę. Mój brat i reszta paczki stali dwa metry za nami. O innych ludziach zebranych nad grobem nawet nie myślałam.

Kiedy ksiądz skończył przemowę, nastał najgorszy moment, szczególnie dla rodzeństwa Bieberów. Trumna z ciałem Pattie została powoli opuszczona do wykopanego dołu. Słychać było tylko spokojną, żałobną muzykę, szloch Jaxona, histerię Jazmyn i kilkukrotne pociągnięcie nosem Justina. Dziewczynka wpadła w trans, zaczęła się trząść i wyć. Wzięłam ją na ręce i wtuliłam w siebie, a ona krzyczała, że chce do mamusi, żeby źli ludzie oddali jej mamę, i żeby jej nie zakopywali. Po moich policzkach również płynęły łzy, ale starałam się uspokoić pięciolatkę. Machałam się lekko na boki w miarowym rytmie i czekałam, aż dziecko się wyciszy.

Po skończonym pogrzebie, Justin zaprosił wszystkich zebranych na wspólną modlitwę i obiad do wynajętej sali w restauracji, w której nigdy nie byliśmy. Kiedy wychodziliśmy z cmentarza, Bieber w pewnym momencie zamarł i zatrzymał się w pół kroku. Spojrzałam na niego, a później przeniosłam wzrok na punkt, w który był wpatrzony. Wyglądał jak zahipnotyzowany, przyglądając się mężczyźnie po czterdziestce, ubranemu w czarne spodnie i niebieską koszulę. Wspomniany osobnik z kpiącym uśmiechem podszedł do nas i chyba zamierzał przywitać się ze Spookym, ale ten odskoczył od niego jak poparzony. Jazzy jeszcze mocniej mnie przytuliła, a średni Bieber stanął przede mną.

-Witajcie synowie. Co u was? Mama nie żyje? Cóż za szkoda, była cudowną kobietą. - udał, że ociera łzę z policzka, ale na jego twarzy wciąż pozostawał ten wredny uśmieszek. A więc to ojciec Bieberów.

-Co ty tu robisz? Nikt cię tu nie zapraszał. Po co przyjechałeś i w ogóle skąd się dowiedziałeś? - spytał Justin, patrząc na ojca takim wzrokiem, że myślałam, że z jego źrenic zaraz zaczną wystrzeliwać sztylety. Jaxon podszedł do brata i spojrzał na mężczyznę tak, jak starszy z nich.

-Przyjechałem pożegnać zmarłą żonę. Nie wiem, czy pamiętasz, ale nadal jesteśmy małżeństwem i zostałem o tym powiadomiony przez policję. Biedaczka nie wytrzymała już na tym świecie, ale kto by się dziwił, skoro ta dziwka ma takie dzieci. A to co? Ten bękart, który rozpierdolił nasze małżeństwo? - popatrzył na Jazmyn kpiącym wzrokiem. - nie wiem nawet, czyj jest ten kawałek gówna – zaśmiał się, ale dostał w wątrobę od Justina. Za sekundę chłopak poprawił jeszcze w przeponę i, kiedy ojciec był już schylony przez ból brzucha, Spooky zaczął okładać go pięściami po twarzy. Nie minęła chwila, jak do Justina doskoczyli Dylan i Mike, po czym odciągnęli go na bok i przytrzymali. Jaxon zabrał ode mnie Jazzy i kazał mi podejść, do jego brata. Zrobiłam tak, jak mi polecił i niemal podbiegłam do chłopaków.

-Puśćcie mnie! Ten śmieć powinien zginąć już dawno! Nie pozwolę, żeby mówił tak o mamie i mojej siostrzyczce! - Justin się szarpał i próbował wyrwać z uścisku chłopaków, ale na szczęście mocno go trzymali. Wokół Biebera seniora zrobił się już tłok, dlatego Jaxo podszedł do nas z siostrą na rękach. Powoli zbliżyłam się do Jusa i wzięłam jego twarz w dłonie, po czym zmusiłam go, do patrzenia mi w oczy. Gładziłam go kciukami po policzkach i czekałam, aż jego emocje odrobinę opadną. Kiedy zaczął się już uspokajać i jego mięśnie nie były już tak mocno spięte, popatrzył mi dobrowolnie w oczy i czekał.

-Justin, musisz się uspokoić i nie dać ponieść emocjom, bo jeżeli to, że pobiłeś swojego ojca dojdzie do policji albo do kuratorium, jeżeli dowiedzą się, że nie umiesz nad sobą panować, to na pewno nie dostaniesz praw do opieki nad rodzeństwem, słyszysz? Teraz chłopaki cię puszczą, a ty grzecznie pójdziesz z nami do samochodu dobrze? - pokiwał głową na tak, więc mój brat i Mike go puścili, a on zaczął powoli kierować się w stronę wyjścia. Dołączyliśmy do niego, a ja złapałam go za rękę. - Poza tym, przestraszyłeś Jazzy, ona naprawdę nie powinna dzisiaj oglądać twojego napadu.

* * *

Na poczesnym siedziałam obok Justina, a na moich kolanach spoczywała Jazmyn. Wszyscy zebrani odmawiali jakąś modlitwę, chyba różaniec, a ja wpatrywałam się w śpiącą w moich ramionach dziewczynkę i kołysałam na boki. Maleńka spała jak aniołek, ale na jej policzkach były wyschnięte już ślady łez. Otarłam kciukiem kropelki z jej twarzy i przypatrywałam się delikatnym rysom. Przyciągnęłam dziecko bardziej do siebie i otuliłam moim kardiganem, żeby było jej cieplej, a policzek przysunęłam do jej ciepłej główki. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jest taka rozgrzana przez płacz i emocje, czy może rozbiera ją jakieś choróbsko. Postanowiłam dać jej pospać jeszcze pół godzinki, a jeśli potem nie będzie poprawy, poproszę Justina o pomoc.

W tym czasie rozejrzałam się po sali i przebiegłam wzrokiem po każdej osobie, która przyszła oddać Pattie należyty szacunek. Na przeciwko nas siedzieli załamani dziadkowie rodzeństwa. Pani Diane, blada jak śmierć, podkrążone oczy i stale utrzymujące się łzy na policzkach, mistrz Bruce był w niewiele lepszym stanie. Bardzo przeżywali śmierć córki, zresztą podobnie jak my wszyscy, jednak ona była ich dzieckiem. Justin mi kiedyś mówił, że jego mama była trzecią córką państwa Mallette. Najpierw  był trzy lata starszy brat Pattie, Mark, który mając dziewiętnaście lat zginął na motocyklu, a następnie chłopczyk, który urodził się martwy.* Nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego, co czują rodzice pani Bieber, spotkała ich straszliwa tragedia.

Kontynuowałam swoje oględziny, podświadomie poszukując jednej sylwetki. Na szczęście nie znalazłam tego, kogo wypatrywałam. I dobrze, bo nie mam ochoty poznawać człowieka, który zrobił tak wiele zła swojej rodzinie. Poza tym nie chcę tutaj kolejnych kłótni i bójek. Mam wrażenie, że wśród tych nieznajomych twarzy jest ktoś z kuratorium albo innej instytucji, kto tylko czyha na to, aż Justinowi podwinie się noga. Właściwie, to już mu się podwinęła i tego się najbardziej obawiam. No cóż. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Nagle poczułam lekkie łaskotanie na lewym policzku. Odwróciłam się i zobaczyłam twarz
Justina. Dodam, iż zmarnowaną twarz. Popatrzyłam w te piękne czekoladowe oczy i czekałam, aż się odezwie. Przypuszczałam, że nie pogłaskałby mnie po policzku, gdyby nie miał w tym jakiegoś celu, więc byłam ciekawa, co takiego ma mi do powiedzenia.

-Nikita, jak chciałabyś wrócić do domu, to weź małą i Mike cię odwiezie. Ja z Jaxonem i Dylanem musimy być do końca, a nie ma sensu, żeby Jazzy się mordowała i ty też. - wytłumaczył, a ja spojrzałam na zarumienione policzki dziewczynki i przytknęłam swoje usta do jej czółka. Było naprawdę gorące.

-Jus, Jazzy ma gorączkę.



*Nie mam pojęcia, czy Pattie w ogóle miała rodzeństwo (ale wydaje mi się, że gdzieś coś widziałam, że miała brata, który chyba się zabił, czy jakoś tak, ale pewności nie mam), fabułę wymyślam sama, tak samo, jak bohaterów, a, że podobają mi się faktyczne imiona dziadków Justina, więc je zostawiłam :P mam nadzieję, że nikogo tym nie uraziłam :3
___

Mamy pechową trzynastkę. 
I to rzeczywiście pechową, ale przysięgam, ogólnie fabuła jak dotąd była zaplanowana już dawno, ale nie mierzyłam, co będzie, w którym rozdziale, tylko piszę tak, jak mi wychodzi. 
Od kilku już rozdziałów męczymy się ze śmiercią mamy Bieberów, ale nie przewiduję więcej postów, w których ''tematem przewodnim'' będzie właśnie to :P mam jeszcze parę zaplanowanych już ho ho ho ile czasu temu [dokładnie 6 grudnia, kiedy to Pudzianowski wygrał z Nastulą (niestety) i Mamed pokonał Bretta Coopera (:D), bo właśnie wtedy powstał pomysł na opowiadanie, ale jak ktoś chce dokładnego wyjaśnienia (ciekawostki), jakim cudem do mojej glacy przyszedł pomysł na opowiadanie po ponad rocznej przerwie, napiszcie w komentarzu, to napiszę o tym w zakładce kontakt :3]
A teraz bardzo ważne ogłoszenie. 
Bardzo mi przykro, bo z rozdziału na rozdział na blogu jest coraz to mniejsza frekwencja jeżeli chodzi o wyświetlenia i komentarze. :< Nie wiem, czym jest to spowodowane :/ Fabułą, moim stylem pisania, czy może nieregularnym dodawaniem postów. 
Oczywiście dziękuję wszystkim, którzy tutaj są, zaglądają, czekają na rozdział i komentują i chciałabym prosić o pomoc w ''rozsławieniu'' bloga, ponieważ, jak każda autorka, chciałabym mieć dosyć duże grono, do którego piszę i wiedzieć, że ludziom się to podoba, że interesują się tym, co dzieje się w mojej głowie, u moich bohaterów. Jest to dla mnie bardzo ważne, gdy z dodaje motywacji, chęci do pisania i takiego powera, który nakazuje ci poświęcić swój wolny czas na położenie się z laptopem na kolanach i napisaniem chociaż tych paru linijek, z myślą, że jest ktoś, kogo może to ucieszyć. Wierzcie mi, każdy komentarz to mega pozytywne uczucie i wielki uśmiech na ryjku, a jeszcze, jak jest długi, rozbudowany (i zawiera konstruktywną krytykę, którą sobie baaaaaaaaaaaaaaaardzo cenię), to jest to takie pośódme szczęście i radość, że ma się takich wspaniałych odbiorców, którzy również poświęcają swój czas, żeby czytać twoje wypociny i jeszcze dawać na nie odpowiedzi w postaci komentarzy. 
Także Drogie Panie (i jeżeli są to Drodzy Panowie również :3) bardzo was proszę o jakiś sposób zareklamowania tego bloga i komentowanie, jak również serdecznie za to dziękuję <333 
#KochamMoichCzytelników #misiaczki #tylemiłości #stotysięcyserdusznikówdlamoichczytelników <3333333333 


+PS, jak podoba wam się nowy wygląd bloga? Nareszcie się zabrałam i stworzyłam szablon do nagłówka, który zrobiłam chyba w lutym : o wiem, że szablon sam w sobie nie jest specjalnie efektowny i trudny do napisania, ale niestety dopiero się tego typu rzeczy uczę :D+

piątek, 1 maja 2015

Rozdział 12

Leżałam w łóżku w pokoju Justina i czekałam, aż jego właściciel się pojawi. Mam nadzieję, że nie będzie na mnie zły, że tu przyszłam. Byłam śpiąca, ale wiedziałam, że dopóki nie przytulę Biebera i nie upewnię się, że z nim wszystko w porządku, nie zasnę. Po około dwudziestu minutach bezczynnego leżenia, zaczęłam głaskać mój maleńki brzuszek. Uwielbiałam to robić. Często również mówiłam do mojej kruszynki i w głębi duszy czułam, że ona albo on może mnie słyszeć. Zwykle opowiadałam, jak mi minął dzień, co ciekawego lub śmiesznego się zdarzyło i właśnie to poprawiało mi humor. Jednak dzisiaj gładziłam mój brzuszek w ciszy, bo co mogłam powiedzieć. Nie chciałam, żeby moje dziecko słyszało o śmierci jego babci, więc po prostu wpatrywałam się w delikatne zaokrąglenie na moim ciele i masowałam je lekko. Uśmiechnęłam się i zaczęłam nucić kołysankę, którą zawsze śpiewał nam dziadek.

Jakieś pół godziny później usłyszałam skrzypienie drzwi wejściowych, co oznaczało, że ktoś wszedł do domu. Osoba krzątała się po parterze i przestawiała jakieś szkło, prawdopodobnie szklanki. Leżałam spokojnie i przysłuchiwałam się dźwiękom dochodzącym z dołu, aż nie usłyszałam powolnych, ciężkich kroków na schodach. Odliczyłam dokładnie czterdzieści siedem sekund, aż drzwi pokoju, w którym się znajdowałam otworzyły się i ukazały ciemną, zmarnowaną postać. Justin wyglądał jak śmierć. Blady,  z ogromnymi worami pod oczami i mokrymi włosami. Raczej nie płakał, ale na pierwszy rzut oka można było dostrzec zmęczenie na jego twarzy. Nie zapalił światła. Przeszedł, a raczej przewlókł się przez pokój, jakby nie było w nim ani grama energii i siły. Podszedł do biurka i zdjąwszy z siebie przemoczony T-shirt i spodnie, przetarł swoją twarz lewą dłonią i skierował się do łóżka. W pierwszej chwili chyba mnie nie zauważył, ale kiedy miał podnieść kołdrę, aby się pod nią schować, zamarł w bezruchu i popatrzył na moją twarz.

-Co tu robisz, Nikita? Kiedy ostatnio sprawdzałem, to twój pokój był naprzeciwko. - powiedział zmęczonym głosem, jednak dało się w nim wyczuć nutkę sarkazmu, co świadczyło o tym, że nie jest z nim najgorzej, ale dobrze to również złe określenie. Uśmiechnęłam się do niego leciutko i okryłam kołdrę obok mnie, zapraszając go do położenia się ze mną. - Naprawdę nie mam teraz ochoty na igraszki, kochanie, więc możesz wrócić do siebie.

-Justin, przecież wiem, że chcesz, żebym została. Chcesz pogadać albo przynajmniej mieć pewność, że ktoś przy tobie jest i nie zostałeś sam. Może nie do końca znam się na ludziach, ale ciebie już trochę poznałam. - wytłumaczyłam mu spoglądając w jego oczy. Jeszcze przez chwilę stał w tym samym miejscu, co wcześniej, ale zaraz otrząsnął się z zamyślenia i położył obok mnie, zabierając przy okazji większość kołdry i odwrócił tyłem do mnie. Przytuliłam się do jego pleców, aby mieć większy dostęp do nakrycia i, być może, tym samym wesprzeć go trochę. Zaczęłam głaskać chłopaka po ramieniu i czekałam, aż się odezwie, jednak to nie następowało. -Spooky...

-Zamknij się. Jak już musisz tu być, to leż cicho. A najlepiej to śpij. Nie mam ochoty do rozmów. - postanowiłam, że uszanuję jego zdanie i nie będę naciskać. Jeśli będzie chciał, to sam się odezwie. Wtuliłam się w jego plecy i próbowałam zasnąć, ale z niewiadomych mi przyczyn nie umiałam. Leżałam grzecznie w tej samej pozycji, odkąd Bieber się położył i czekałam, aż sen mnie zmorzy. W pewnym momencie usłyszałam pojedyncze pociągnięcie nosem i już wiedziałam, o co chodzi.

-Jus... - wyszeptałam, a chłopak przewrócił się na drugi bok, tak, że teraz znajdował się przodem do mnie. Po jego prawym policzku spływała jedna, samotna łza. Przyciągnęłam go do siebie, aby wtulił się w mój tors, a on przytulił mnie mocno, umieszczając swoją twarz w zgięciu mojej szyi. Nie płakał. Jedyna łza, którą uronił, to ta samotna, w momencie, w którym się do mnie odwrócił. Ale potrzebował wsparcia. Potrzebował osoby, która go przytuli i nie będzie zadawać pytań. Która po prostu przy nim zostanie, aż on ustabilizuje swoje myśli.

-Zachowała się jak samolubna suka, wiesz? Zostawiła nas z własnej cholernej woli. Nie chciała nas. A wiesz co jest najgorsze? Że ja, mimo wszystko, tak cholernie ją kocham i nie potrafię sobie wyobrazić, że jej już nie ma. Nie potrafię jej nienawidzić za to, że przez nią muszę być tak cholernie odpowiedzialny. Kiedy żyła, to było co innego. Wiesz jak zareagowali moi dziadkowie? Myślałem, że babcia dostanie zawału. Jedyne dziecko, które jej zostało, umarło. Tak po prostu odebrało sobie życie. Cholerny, pieprzony tchórz. Ja i Jax byliśmy z nią bardzo zżyci, zanim zaczęła ćpać. Z resztą nawet po tym, potrzebowaliśmy jej cholernie i ona była. Trzeźwa czy nie, ale kurwa była! A teraz jej nie ma... - zaciął się i spojrzał mi w oczy. Mimo braku światła, widziałam w nich smutek, żal, ale najsilniejszą emocją był ból i pewnego rodzaju strach. On się bał. Justin ''Spooky'' Bieber bał się, że nie poradzi sobie z zaistniałą sytuacją. Ręką, którą miałam wplecioną w jego gęste bursztynowe włosy, drapałam go uspokajająco po głowie. - Dokładnie za trzy tygodnie dzieciaki miały zamieszkać tutaj, a ona miała iść na odwyk. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jest uzależniona. Z chęcią zgodziła się na ten pieprzony odwyk, kiedy się jej o to spytałem. Była aż zanadto zadowolona. Już wtedy to planowała. Suka. Wczoraj minęła piąta rocznica od odejścia ojca. Chciała to przypieczętować. Nie wiem, co chciała tym zyskać, ale na pewno nie pokazała, że jej przeszło. - pokręcił głową i schował ją z powrotem w zagłębienie mojej szyi. - On i tak nie przyjdzie na jej pogrzeb. Nikt nawet nie wie, gdzie jest. Zostawiła nas samych. Mieliśmy tylko ją, jaka by nie była i dziadków. Oni bardzo dużo pomagali przede wszystkim przy wychowaniu Jazzy, im też należy się odpoczynek. Ale nie, ta egoistka wolała sobie nas odpuścić. To tak cholernie boli...

Przytuliłam go jeszcze mocniej i ucałowałam jego spocone czoło. Moja ręka instynktownie pobiegła na plecy Justina i zaczęłam je głaskać. Po jakimś czasie głaskanie przerodziło się w rysowanie niewidzialnych wzorów na umięśnionych barkach szatyna. Po jego monologu leżeliśmy w ciszy. Oboje jej potrzebowaliśmy. Potrzebowaliśmy ciszy i kogoś, kto przytuliłby ciebie i o nic nie pytał. On, ponieważ stracił matkę, a ja, mimo dzisiejszych wydarzeń, nadal zadręczałam się słowami mojej matki i wynikami testów, które niedługo mają przyjść.

* * *

Właśnie wchodziłam do labiryntu szczęścia, pełnego czekolady, lodów, landrynek, słodkich napojów i kawy, kiedy poczułam, że jakieś niezidentyfikowane ciało obce kręci się po łóżku. Próbowałam chociaż postawić palce lewej stopy u bram cukierkolandii, ale niestety nie było mi to dane, ponieważ straciłam mój piękny sen i nie mogłam go już odtworzyć. Ktoś ściągnął ze mnie kołdrę i wpakował się między mnie i moje źródło ciepła. Nie otwierając oczu, starałam się przypomnieć sobie, z kim wczoraj zasnęłam i po niemal minucie doszłam do wniosku, że to ciało Justina przez całą noc mnie ogrzewało. Uśmiechnęłam się, kiedy coś, prawdopodobnie niezidentyfikowany obiekt, zaczęło łaskotać mnie po twarzy.

-Nikita. Nikita. - usłyszałam słodki, głosik, który był na granicy płaczu, ponieważ strasznie się załamywał. Chciałam przytulić tego małego łobuza, ale zatrzymał mnie zachrypnięty i seksowny głos.

-Jazmyn, uspokój się i nie siadaj na nią. Uważaj na brzuch Nity, bo zrobisz coś dzidziusiowi. - powiedział, znając życie również nie otwierając oczu. - I połóż się grzecznie i śpij, bo jeszcze wcześnie.

-Daj jej spokój. Chodź kruszynko. - przyciągnęłam te małe ciałko do siebie i pozwoliłam dziewczynce wtulić się w moje piersi. Usłyszałam pociągnięcie noskiem i poczułam kilka słonych kropel na skórze. Pogłaskałam maleńką po główce i ucałowałam jej czółko. - Co się dzieje, kochanie?

-Nikita, bo... - pociągnięcie noskiem. - bo j-ja... ja chcę do mamy. - wypłakała w moje ramię. Zrobiło mi się cholernie smutno i żal, bo ta maleńka istotka straciła tak naprawdę jedynego rodzica. -Gdzie ona jest? Wiesz, że jak wczoraj zbiegłam na dół i ją zobaczyłam, jak spała na podłodze. To chciałam się z niej śmiać, ale jak się do niej przytuliłam i ona nie była taka ciepła jak zawsze. To było, jakby było jej zimno. I wcale się nie poruszyła. - chlipała. - Nawet mnie nie przytuliła. Zawsze mnie przytulała, nawet, kiedy spała. I potem Jaxon mnie zabrał od mamy i już nie kazali nam wchodzić do domu. Juśtin zadzwoń do niej, żeby przyszła tutaj, bo tęsknię za nią, wiesz? Powiedz jej, że tęsknię i ma się nie wygupiać. - zażądała patrząc na starszego brata zapłakanym, ale  wymagającym wzrokiem.

-Jazmyn, mamy już nie ma. Odeszła. - dosadnie powiedział chłopak, wreszcie otwierając oczy. Spojrzał na siostrę smutnym wzrokiem, pełnym żalu i bólu.

-Jak tata?

-Nie. Mama nas kochała. Po prostu już nie dała rady. Ona... nie żyje. Umarła. - dziewczynka otworzyła swoje usteczka i wpatrywała się w Justina z wielkim zdziwieniem. Super. Pewnie nawet nie wie, co to znaczy, a jak wie, to pewnie jest przerażona i załamana. Brawo Bieber. Mógł jej to wytłumaczyć w jakiś delikatniejszy sposób. Jestem pod wrażeniem.

-Przecież tylko chorzy i starzy ludzie umierają. Mama była młoda. Mamusia była chora? - spojrzała najpierw na Justina, a potem na mnie załzawionymi oczkami. Odgarnęłam jej włosy z twarzy i przyciągnęłam do siebie, całując ją w główkę.

-Tak, skarbie. Twoja mama była chora. Bardzo was kochała, ale nie umiała poradzić sobie z chorobą. Przegrała. Choroba ją pokonała. Ale wiesz, co? Mamusia teraz jest w lepszym miejscu i patrzy na nas. Musimy jej pokazać, że ją kochamy i sobie poradzimy. Musi widzieć, że jesteś grzeczną dziewczynką i nie płaczesz, wiesz? Będzie z ciebie dumna, zobaczysz. - uśmiechnęłam się do maleńkiej, a ona to odwzajemniła. Ostatnie łezki spłynęły po jej twarzy, którą, chwilę później, otarłam wierzchem dłoni i pocałowałam w nosek. - Teraz musisz zadbać o swoich braci, wiesz? Bo oni nie poradzą sobie sami, bez kobiecej ręki.

-A pomożesz mi? - uśmiechnęła się słodko, ukazując dołeczki w policzkach. Cieszę się, że udało mi się jakoś załagodzić sytuację i na chwilę odebrać jej ból. Kiwnęłam głową i połaskotałam ją po brzuszku.

-To może zacznijmy od teraz, co? Chodź, pójdziemy zrobić naszym mężczyznom jakieś śniadanie, może być? - zapytałam, a ta energicznie pokiwała główką. Wstała i zeskoczyła z łóżka, a ja podniosłam się powoli i już miałam pójść w ślady dziewczynki, kiedy zostałam złapana za nadgarstek i leciutko pociągnięta w stronę szatyna.

-Ustaliłem pogrzeb na środę. - wyszeptał chłopak i odwrócił się na drugą stronę, żeby ponownie zapaść w sen. Albo przynajmniej spróbować, bo w nocy też niewiele spał. Dzisiaj mamy poniedziałek, więc zostało nam dwa dni...

* * *

Gotowałyśmy z Jazzy obiad dla naszych facetów. Wszystkich. Nie tylko dla Bieberów, ale również dla Mika, Davida i Dylana, bo się przypałętał. Cóż. To nie jest tak, że jestem teraz ich kucharką, czy coś, bo dzielimy się obowiązkami, ale wszelkimi sposobami próbuję odciągnąć uwagę małej od tragedii, która spotkała nas wszystkich, a w szczególności bieberowe rodzeństwo. Tak więc, po pytaniu, co dziewczynka chciałaby robić, usłyszałam, dodam, że całkiem głośno, iż mamy ugotować dla wszystkich obiad. Jaxon dzisiaj nie poszedł do szkoły, a Jazzy do przedszkola, natomiast Justin pojechał załatwiać resztę formalności związanych z dziećmi i pogrzebem. A, że jego brat koniecznie chciał w tym uczestniczyć, więc Dylan postanowił im pomóc i we trzech udali się do różnych urzędów. Ja zostałam w domu z Jazzy i Mikiem, ponieważ Dave musiał gdzieś wyjść.

Myślę, że nie zdziwił was fakt, że Mike został, kiedy Jazzy jest tutaj. Hah. Niektórzy mogliby go uznać za jakiegoś pedofila i szczerze powiedziawszy sama bym tak myślała, gdybym go nie znała i nie wiedziała o tym, jak bardzo kocha tą kruszynkę. Kiedy z nim ostatnio rozmawiałam, to przyznał, że cholernie pragnie mieć dziecko, ale ma problem z kobietami i zaczyna wątpić w to, że kiedyś znajdzie odpowiednią. Nie ma kogo obdarzyć tą ojcowską miłością, więc kiedy urodziła się Jazmyn, to ją zaczął traktować jak córeczkę. Celowo nie mówię, że jak siostrę, tylko jak córeczkę. Cóż, kiedy się urodziła, miał jakieś dwadzieścia trzy lata, więc wcale mógłby być jej ojcem, a że małej brakowało taty, to wujek Mike świetnie go zastępował. Wielokrotnie pomagał Justinowi i jego mamie w wychowaniu dziecinki. Cóż, byli ze sobą blisko, bo Sparks jest ''menadżerem'' Biebera, zresztą tak samo jak moim i mojego brata. To on załatwia wszystkie walki i formalności związane z galami. Hah, zabawne formalności związane z NIELEGALNYMI galami. No cóż, nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile on ma z tym roboty. On, jego ojciec i dziadek Biebera byli pierwszymi trenerami mojego brata. I pewnie zastanawiacie się, dlaczego Mike nie boksuje. Kiedyś do tego wrócę, a jak nie, to mi przypomnijcie. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że Sparkly bardzo martwi się o dziewczynkę, dlatego odkąd otworzył dzisiaj rano oczy, nie odstępuje jej na krok.

Wracając. Gotowaliśmy makaron na spagetti, ponieważ to właśnie danie zażyczyła sobie mała księżniczka. Oczywiście w większości to Mike zajmował się gotowaniem, a my miałyśmy mu tylko ''pomagać'' i ładnie wyglądać, ale raczej bardziej przeszkadzałyśmy niż, jakkolwiek zbliżałyśmy nas do końca pracy. No cóż, nie nasza wina. Sam nas zaangażował w to całe gotowanie. Co prawda, gdyby nie on, to makaron byłby już spalony, a sos już dawno znalazłby się na podłodze, ale przynajmniej było śmiesznie. Ani ja, ani Jazzy nie zadręczałyśmy się przygnębiającymi myślami, tylko cieszyłyśmy się z tej chwili. Swoją drogą, kiedy spróbowałam sosu, to stwierdziłam, że mężczyzna świetnie nadawałby się na kucharza w którejś z restauracji mojego taty. Muszę z nim o tym pogadać.

-Nikitaaaa? - usłyszałam słodziutki głosik Jazzmyn. Uśmiechnęłam się, na to, jak uroczo przeciągnęła a.

-Słucham skarbeczku. - posłałam jej ciepły uśmiech i przykucnęłam tak, żeby mieć twarz na jej poziomie. Spojrzałam w jej zaszklone oczka i zrobiło mi się okropnie smutno.

-A kiedy będę mogła znowu się spotkać z mamą? Jaxon mówił, że mamusia będzie miała pogrzeb. Co to jest pogrzeb?...

___
Jestem, żyję jeszcze :P 
Wiem, że dosyć długo nie było, ale jakoś nie szło mi pisanie, ale jak przysiadłam to jakoś wyszło :3 
Chyba najdłuższy rozdział jak na razie na tym blogu <3 
Chcę wam podziękować za 20 tys. wyświetleń na blogu!!!
(które nam właśnie dzisiaj wybiło)
To naprawdę wiele dla mnie znaczy<333 
Miałam już kilka blogów, ale największą liczbą wyświetleń było około 7 tys. na blogerze i 12 tys. na onecie:P 
Więc 20.000 to jest dla mnie ogromna liczba i wielki sukces, choć dla niektórych to normalka. 
Jeszcze bardzo wam za to dziękuję <33333333333 kocham was, jesteście najlepsi <333333
Do następnego, mam nadzieję, że za niedługo :******