Uwaga!
Jest piętnastka!
Wiedziałam, co tu napiszę od baaaaaaaaaaaardzo dawna, miałam niemalże dokładny pomysł na ten rozdział, ale za cholerę nie miałam weny i koncepcji, jak mam to ubrać w słowa i przelać na komputer, ale po wielu staraniach i długim czasie waszego oczekiwania dodaję, choć nie jestem z niego zadowolona. Wylewałam siódme poty otwierając Writera i próbując napisać choć jedno sensowne zdanie i w końcu udało mi się napisać te tradycyjne trzy strony, choć chciałabym, żeby rozdziały były dłuższe, jednak, no cóż, nie ten :< dobra, miłego czytania <333333
I jeszcze raz przepraszam za tak długi odstęp czasowy :c
/Nikita/
Leżę i wpatruję się w sufit. W mojej głowie przelatuje multum myśli na sekundę. Cały czas zastanawiam się, co się dzieje z dzieciakami. Właśnie mija tydzień, odkąd ich zabrali. Codziennie próbowaliśmy się z nimi zobaczyć, ale nie pozwalają na to nawet Justinowi, a przecież to ich najbliższa rodzina. Na szczęście nie zabrali Jaxonowi komórki, więc możemy przynajmniej skontaktować się telefonicznie. Ogólnie mówili, że nie jest tragicznie, ale wiadomo, że woleli by być z powrotem z nami. Tak bardzo przywiązałam się do tej dwójki. Właściwie to trójki, bo w końcu do najstarszego z Bieberów również się przywiązałam.
A jeśli mowa o Justinie, to nawet nie potrafię powiedzieć, gdzie teraz jest. Może u prawnika, może w kuratorium albo czeka pod salą sądową. Usilnie próbuje wynegocjować przyspieszenie rozprawy, ale nie wiem, na ile się mu to zda.
Wstaję, aby włączyć muzykę i znów się kładę. Dotykam dłonią mojego brzucha i myślę nad wszystkim i niczym zarazem. Dzisiaj moja malinka daje się we znaki. Nie, nie kopie, aczkolwiek moje samopoczucie jest delikatnie mówiąc do dupy. Cały dzień wymiotuję i nie mogę nawet patrzeć na jedzenie. Do tego boli mnie głowa. Zupełnie jak na samym początku ciąży. Nie wiem, co się dzieje, ale nie chcę nikogo niepotrzebnie martwić. Dwa dni temu byłam u ginekologa i z moim dzidziulkiem jest wszystko w porządku i to jest najważniejsze, więc nie przejmuję się za bardzo moim dziwnym nastrojem.
/Justin/
Siedzę pod gabinetem sędziego, który ma zająć się sprawą mojego rodzeństwa i czekam, aż łaskawie będę mógł z nim, a raczej nią, porozmawiać. Cholera jasna, jest na rozprawie i nie wiadomo, ile jej to zajmie, a ja już nie wytrzymuje, sterczę tu od trzech godzin. Dylan, który ze mną przyjechał już kilka razy krążył między drzwiami do gabinetu sędziny, a kawiarenką znajdującą się w innej części budynku, aby przynieść dla nas kawę, orzeszki, albo rogaliki. Robi to dlatego, że wie, iż od śmierci mamy w ustach miałem jedynie kawę i wodę.
-Czy to cholerstwo nie może trwać krócej?! - pyta widocznie podenerwowany.
Ja już chyba wypaliłem wszystkie pokłady nerwów przez ostatnie dni i około siedemnastu paczek papierosów. Mam już dość i teraz nastąpiła faza nadmiernej cierpliwości. Spoglądam na przyjaciela i wzruszam jedynie ramionami. Cóż, nie mam ochoty i siły się odzywać. Przez ostatni tydzień przespałem może pełne dziewięć godzin. Szczerze? Czuję się jak zombie i niewiele lepiej wyglądam, ale nie potrafię zmrużyć oka, kiedy nie jestem pewien, czy moja maleńka siostrzyczka i dorastający braciszek są bezpieczni. To mnie wykańcza, ale nie mogę nic zrobić, pozostaje mi czekać.
-Witam, Panie Bieber.
Spoglądam na smutną i zmęczoną twarz oficera Stalona, który prowadził sprawę mojej mamy. Podchodzi najpierw do Dylana i wita się z nim uściskiem ręki, a następnie do mnie, a kiedy wstaję, powtarza ten gest grzecznościowy ze mną. Przygląda się mojej twarzy i wzdycha. Kiwnięciem głowy pokazuje, żebyśmy przeszli z nim do gabinetu numer 32. Nie wiem, o co chodzi, ale ja czekałem na sędzinę pod jej biurem, a ten prowadzi nas do zupełnie innego pokoju.
-Usiądźcie. Justin, posłuchaj, dowiedziałem się co nieco na temat sprawy twojego rodzeństwa i z tego, co mi wiadomo na chwilę obecną masz dosyć małe szanse. Poprosiłem, żeby twój adwokat się tu zjawił i powinien być w ciągu następnych dziesięciu minut. No cóż, mamy pewien pomysł, który powinien ci pomóc. Twój ojciec jest samotny, to znaczy nie ma stałej partnerki, tylko dziwki na jedną noc, ale mimo tego nie uda nam się udowodnić, że nie byłby dobrym opiekunem, ponieważ nie mamy ku temu podstaw, ale fakt, iż nawet nie zna Jazzy, co łatwo ustalimy, ponieważ ona i Jaxon zostaną przesłuchani, oczywiście nie na sali, tylko w innym pokoju, może nam niezaprzeczalnie pomóc. Od razu ci mówię, że będę zeznawał i powiem, co wiem. Ale dalej pozostaje ta sprawa, że on jest dorosły i jest ich ojcem, a ty młody i sędzia nie będzie mogła sprawdzić, czy dojrzały. Tak więc, nasz plan wygląda tak […]
* * *
-W życiu! Nie namówicie mnie do tego za żadne skarby! - krzyknąłem wychodząc z samochodu.
-Ale Spooky, zrozum, że nie masz legalnej pracy, nie studiujesz i nic nie świadczy o tym, że będziesz odpowiednim opiekunem. W tej sytuacji to jest zajebisty plan. Cóż, policjant nie wie, że to nie twoje dziecko i tym lepiej, nikt o tym nie wie. To naprawdę dobry pomysł. W innej sytuacji bym tego nie popierał, ale to jest chyba najlepsze wyjście. - Dylan ciągle próbował mnie namówić do tego, żebym zgodził się na ten chory plan oficera Stalona i mojego adwokata. Ich wszystkich chyba pogięło, jeśli myślą, że zrobię coś takiego. Są idiotami i tyle.
* * *
Wchodząc do domu, usłyszałem coś, czego nie chciałem tutaj słyszeć. Usłyszałem...ciszę. To jest dom trzech młodych, nie do końca dojrzałych chłopaków, wrednej, denerwującej siedemnastolatki i dwójki dzieciaków, dorastającego chłopca i pięcioletniej, niezwykle energicznej dziewczynki. Tutaj powinno być głośno, powinien być chaos. A tymczasem słychać każdą przelatującą muchę. Tak zdecydowanie nie może być. Nie chcę, żeby tak było! Chcę moje rodzeństwo i przyjaciół z powrotem. Tego oczekuję i zrobię wszystko, żeby tak się stało.
Przeszedłem do kuchni i zaparzyłem dwie herbaty, jedną z nich posłodziłem i do obu wkroiłem po plasterku cytryny. Do tej, która pozostała gorzka dodałem dwie łyżeczki miodu i postawiłem obie szklanki na tacy. Przeszukałem wszystkie szafki, w których trzymamy słodycze i wyjąłem dwie paczki chipsów, opakowanie ciasteczek i torebkę landrynek. Złapałem jeszcze dwa banany i dwie nektarynki* i wszystko umieściłem na tacy, po czym wziąłem ją i ruszyłem na górę.
Zajrzałem do swojego pokoju, ale nie widząc tam niczego przykuwającego uwagę, postanowiłem udać się do pokoju naprzeciwko. Spojrzałem przez szparę przez uchylone drzwi i zobaczyłem coś, co mocno zakuło mnie w serce. Chachi leżała na łóżku i, głaszcząc swój zaokrąglony brzuszek, nuciła tylko sobie znaną melodię. Po jej policzkach spływały słone krople, a na ustach rozciągał się uśmiech. Cóż, może nie był to najszczęśliwszy uśmiech, ale zawsze coś. Po cichu wszedłem do pomieszczenia i, uprzednio zostawiając tacę na biurku, podszedłem do łóżka. Usiadłem obok dziewczyny i położyłem rękę na jej udzie. Przestraszona od razu skierowała wzrok na mnie, po czym odetchnęła z wyraźną ulgą i pacnęła mnie po głowie.
-Ty frajerze, nigdy więcej tak nie rób! - krzyknęła, ale uśmiechnęła się, tym razem szczerze.
-Przyniosłem wyżerę. - skinąłem w kierunku tacy.
-To dawaj, bo jestem głodna jak wilk! - otarła policzki i wyszczerzyła się, po czym zatarła rączki. Podałem to, co udało mi się przyszykować i zaczęliśmy jeść. Kiedy zaczęła mnie już denerwować cisza między nami, postanowiłem ją przerwać.
-Mogę wiedzieć, dlaczego płakałaś? -spojrzałem na moją towarzyszkę. Widocznie się zmieszała i już wiedziałem, że coś jest nie tak. Cóż, ona mi pomogła w trudnych chwilach, więc chyba jestem jej winien to samo.
-Nie pła...
-Nie kłam. Proszę powiedz mi prawdę. -złapałem jej rękę i ścisnąłem ją lekko, próbując dodać jej otuchy.
-Dlaczego jeszcze nigdy nie dotknąłeś mojego brzucha? Dlaczego unikasz nawet przypadkowego dotyku? -spojrzała na mnie wyzywająco i z pewnością siebie. Cóż, dobre pytanie Nikita, punkt dla ciebie. - Odpowiesz pierwszy i nie próbuj się wymigać. - dodała i moje szanse na uniknięcie pytania legły w gruzach. Cóż, zostało powiedzieć prawdę.
-Nie chcę się przywiązywać.
-Jak to? Że do dziecka? - kiwnąłem twierdząco głową. I wpatrywałem jej się w oczy. Zaczęły robić się coraz bardziej szklane. Cholera, nie chciałem, żeby płakała. - I, kiedy urodzę też nie masz zamiaru się nim zajmować?
-Tak jak powiedziałem na początku.
-Ale przecież pozwoliłeś mi tu mieszkać! Ba, ty nawet na to nalegałeś! Jak to sobie wyobrażasz?! Wszyscy tutaj będą skakać koło tego malucha, a ty, który powinieneś to robić, będziesz trzymał się na uboczu? Myślałam, że jednak ci choć trochę na nas zależy. A jednak jesteś taki, jak cię odbierałam na początku naszej znajomości. Nic się nie zmieniłeś. Jesteś chujem, a sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi!
Teraz po jej twarzy już konkretnie spływały łzy, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić, powiedzieć. Kurwa, nie jestem pieprzonym dupkiem, ale przecież od samego początku wiedziała, że ja się nie zaangażuję w wychowanie tego dzieciaka. To nie jest tak, że mnie nie obchodzi, ale nie jestem gotowy, żeby założyć rodzinę. Tym bardziej, że mnie z Gonzales nic nie łączy. Nic specjalnego do niej nie czuję i nie poczuję. Jesteśmy dobrymi kumplami. No może traktuję ją jak przyjaciółkę, bo nawet ją lubię, ale jest cholernie irytująca, denerwująca, wkurwiająca, wredna, chamska i złośliwa, a ja nie mam zamiaru i ochoty pakować się w jakieś głupie związki, na dodatek z kimś takim. Przecież nie mogę pozostać jej przyjacielem i przyznać, że ten dzieciak jest mój. Byłbym nikim. Zerem. Najgorszym z najgorszych. Co więcej, Dylan by mnie zabił. Co z tego, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i nie da rady wygrać ze mną na ringu, gdybym uderzył w najczulszy punkt, którym bezapelacyjnie jest Nita, rozsierdziłbym go do tego stopnia, że szczerze bałbym się o swoje życie.
Otarłem delikatnie idealnie gładki policzek Nikity, za co zarobiłem mocne uderzenie w rękę. Spojrzałem na nią jeszcze raz i stwierdziłem, że pozwolę jej ochłonąć. Z resztą sam też muszę wszystko przemyśleć. Wstałem z posłania i z ostatnim zerknięciem w stronę mojej współlokatorki, wyszedłem z zielonego pokoju, po czym udałem się do mojego ciemnofioletowego azylu.