piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 14

/Nikita/

Leżę w łóżku Justina i przyglądam się ślicznej śpiącej pięciolatce. Jej mocno zarumienione policzki świadczą o tym, że gorączka nadal nie ustała, mimo podania dość silnych leków na jej zbicie. Od czasu do czasu odgarniam z jej delikatnej twarzyczki kosmyki włosów, które co rusz na nią spadają. Jazmyn jest tak cholernie podobna do braci i matki. Cała trójka wygląda, jak miniaturowe, chociaż w przypadku chłopaków, to chyba raczej ogromne, ponieważ obaj przewyższali mamę co najmniej o pół głowy, kopie Pattie. Jazzy ma mały, zadarty nosek, pełne, malinowe usteczka w kształcie serca, gęstą i ciemną oprawę oczu i bardzo delikatnie zarysowane kości policzkowe. Jedynie barwę tęczówek cała trójka odziedziczyła po ojcu, ponieważ Pani Bieber miała prawie granatowe oczy, a jej dzieci – mleczną czekoladę ze złotymi i karmelowymi cętkami okalającymi źrenicę. Kolor włosów również ich nie różni. Piękny karmel w słońcu wpadający w złoty. Wszyscy są niemal idealni.

Dziewczynka poruszyła się niespokojnie, po czym małymi piąstkami przetarła nadal zamknięte oczka. Powoli uniosła powieki i spojrzała na mnie, następnie rozglądając się po pokoju brata. Przyczołgała się bliżej mnie i wtuliła w moją klatkę, zakładając mi lewą nogę na biodro. Jazmyn schowała twarz w moje piersi i kilka razy pociągnęła nosem. Czułam jak po jej policzkach spływają łezki, a moje serce łamało się na kawałeczki. Tak bardzo chciałabym zabrać od niej ten ból, żeby nie musiała cierpieć, ale nie potrafię. Czuję się bezsilna, bo nie umiem zrobić nic, żeby dziewczynka była choć w niewielkim stopniu szczęśliwsza. To straszne, że straciła matkę w tak młodym wieku.

-Niki, ja chcę do mamy. - wypłakała mi w szyję.

* * *

Siedzimy w salonie przed telewizorem i oglądamy jakieś bajki. Jazzy u Justina na kolanach tak bardzo fascynuje się kreskówką, że mało nie spadnie na podłogę. Spoglądam na siedzące po mojej prawej rodzeństwo i uśmiecham się, widząc małą tak zadowoloną. Od pogrzebu minęło dwa dni, a jej temperatura już dawno opadła. Gorączka utrzymywała się tylko kilka godzin, więc nie była spowodowana chorobą, a raczej płaczem i zdenerwowaniem. Na szczęście, bo już się bałam, że dziewczynka się rozchoruje. Czuję, jak do mojego lewego ramienia przytula się Jaxon. Ponownie unoszę kąciki ust i obejmuje chłopaka za szyję, po czym czochram jego karmelowe włosy. Przyciągam jego głowę do siebie i składam całusa na jego czole. To jest czysto przyjacielski gest. Dla jasności, pomiędzy mną a młodszym z Bieberów nic nie ma. Na fotelu bliżej tarasu siedzi mój brat z założonymi nogami na ławę i popija piwo. Bardzo dojrzale, nie powiem. Na podłodze leniuchowali Mike i Aubrey. Fajnie, że się ze sobą dogadują, przynajmniej Bree ma w naszej paczce kogoś zaufanego oprócz mnie i nie czuje się nieswojo, bo z moim bratem od jakiegoś czasu nie rozmawiają. Nie wiem dlaczego i nie mogę od żadnego tego wyciągnąć. No cóż, pozostaje mi jedynie czekać, aż któreś z nich wreszcie mi powie.

Nagle wszyscy usłyszeliśmy dzwonek, oznaczający, że ktoś postanowił nas odwiedzić. Dziwne, nikt nie wspominał, że będziemy mieli gości. Spojrzałam po zebranych w salonie, ale każdy był równie zaskoczony, co ja. Jest godzina dwudziesta trzydzieści, więc niezapowiedziana wizyta jest trochę dziwna, tym bardziej, że wszyscy z paczki jesteśmy tutaj. No, oprócz Davida, ale on ma przecież klucze, więc nie dzwoniłby. Postanowiłam otworzyć, ponieważ nikt się do tego specjalnie nie rwał. Wstałam z kanapy i wolnym krokiem podeszłam do drzwi. Spojrzałam przez wizjer i bardzo się zdziwiłam, ale też przestraszyłam. Po drugiej stronie stała para ludzi, prawdopodobnie policjant i kobieta ubrana w czarną garsonkę.

-Dzień dobry – powiedziałam po otwarciu drzwi. Jeszcze raz przyjrzałam się nieoczekiwanym gościom, a mój żołądek wywinął fikołka, po czym związał się w supeł. Nie żartuję. Mam dziwne wrażenie, że wiem, po co ci ludzie tu przyszli i naprawdę mi się to nie podoba. „Boże, jeśli jesteś, to spraw, żebym się myliła.” o tak, to się nazywa przykład hipokryzji. Ateistka wznosi modły do boga z nadzieją, że jej wysłucha. Brawo Nikita, właśnie zdobyłaś nagrodę najgłupszej osoby świata. Gratulujemy!

-Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z panem Bieberem? - spytał mężczyzna, a ja przytaknęłam głową, wpuściłam gości do środka i zaprosiłam do salonu, modląc się, żeby nigdzie nie było puszek po piwie. Na szczęście Dylan i Mike zdążyli wcześniej dokończyć napoje i wyrzucić opakowania, za co byłam im cholernie wdzięczna, bo jeśli ci ludzie przyszli po to, co myślę, to lepiej nie dawać im kolejnych powodów.

-Dzień dobry państwu. Panie Bieber, moglibyśmy porozmawiać? - tym razem głos zabrała kobieta, patrząc na Justina, który trzymał siostrę na kolanach, i Jaxona siedzącego ramię w ramię z bratem.

Starszy z nich podniósł się sadzając Jazmyn na nogach młodszego i podszedł do naszych nieoczekiwanych i raczej niechcianych gości. Przywitał się najpierw z kobietą, a następnie z gliniarzem i pokierował ich do pokoju, zwanego w tym domu gabinetem lub biurem, chociaż jedynym wskazującym na to powodem był fakt, że stało tam ogromne biurko, na którym walały się dokumenty. No cóż, zwykle tam albo w salonie odbywały się bardziej oficjalne rozmowy, więc nie bardzo zdziwiłam się, że to właśnie tam Bieber chciał rozmawiać.

Już chciałam udać się do salonu, aby ze wszystkimi wspólnie zastanawiać się, czego ta dwójka ludzi od nas chce, ale Justin złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Kiedy goście byli już w gabinecie, chłopak dyskretnie pochylił się nad moim uchem.

-Pamiętaj, że jesteś moją dziewczyną. - wyszeptał, po czym weszliśmy do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Justin poprosił parę, aby usiedli. Zarówno kobieta, jak i mężczyzna spoczęli na fotelach, więc ja z chłopakiem za rękę podeszliśmy do kanapy stojącej po przeciwnej stronie ławy. Kiedy już wszyscy mieli swoje miejsca, postanowiliśmy przejść do sedna sprawy.

-Napiją się państwo czegoś? Kawy, herbaty? - zapytał gospodarz, a kiedy dostał obie przeczące odpowiedzi, zaczął. - Więc, może wyjaśnią nam państwo, czemu zawdzięczamy tę wizytę. Nie powiem, w dość późnych godzinach.

-Panie Bieber, sprawa wygląda tak, że dopóki nie uzyska pan praw do opieki nad rodzeństwem drogą sądową, dzieci nie mają prawa przebywać u pana na stałe. Tak więc z dniem dzisiejszym musimy je zabrać do ośrodka opiekuńczego dla dzieci i młodzieży. - powiedział mężczyzna bardzo znudzonym, wypranym z emocji głosem. Pewnie nie raz już musiał załatwiać podobne sprawy, ale przecież ta jest inna. Nie mają prawa ich zabrać.

-Ale jak to cholera jasna macie ich zabrać?! Nie zgadzam się, Jaxon i Jazzy zostają ze mną, bez dwóch zdań. Poza tym to tylko czysta formalność, ta sprawa w sądzie. Jestem jedynym godnym kandydatem na ich opiekuna. Z resztą, dopiero straciliśmy matkę, czy naprawdę państwo sądzą, że najlepszym wyjściem dla nich jest dom dziecka? - Justin był bardzo wkurzony, a ja nawet nie potrafiłam znaleźć słów, którymi mogłabym, chociaż spróbować, go uspokoić. Sama byłam nieźle zdenerwowana. Jakim prawem oni chcą ich zabrać?!

-Otóż, nie interesuje mnie pańskie zdanie w tej sprawie. Wszystko już jest ustalone. Dzieci idą ze mną do ośrodka opiekuńczo-wychowawczego, a pan niech zostawi te argumenty dla sądu. Nie jest pan jedynym ubiegającym się o prawo do opieki nad nieletnią Jazmyn Bieber i małoletnim Jaxonem Bieber. Jest również pański ojciec, który, swoją drogą, już posiada połowiczne prawo, ponieważ zostało mu ono ograniczone, co nie zmienia faktu, że jednak ma większe szanse niż pan. Także proszę nie być takim pewnym siebie, bo to nie jest czysta formalność. - kobieta dokończyła i uśmiechając się wstała z miejsca w tym samym czasie, co jej towarzysz.

-Jak to kurwa mój ojciec ubiega się opiekę nad nimi?! Ludzie, czyście oszaleli?! Przecież on pierwszy raz zobaczył Jazmyn na oczy na pogrzebie mamy!

-Nie obchodzi mnie to, panie Bieber. Proszę pomóc rodzeństwu spakować najpotrzebniejsze rzeczy i za pół godziny jedziemy. - i tak po prostu wyszli.

A Justin ? Podszedł do regału i pięścią stłukł szkło w kredensie. Dyszał i patrzył, jak odłamki szkła pokaleczyły mu rękę. Krew spływała z jego kłykci, ale on nic sobie z tego nie robił. Podeszłam do niego i delikatnie złapałam za ranną rękę. Próbował ją wyrwać, ale użyłam swojej siły i przytrzymałam ją przy sobie. Pociągnęłam go lekko w kierunku wyjścia z gabinetu i przeszliśmy do łazienki. Posadziłam chłopaka na wannie i, ówcześnie biorąc apteczkę pierwszej pomocy i wodę utlenioną, zajęłam się opatrzeniem ran.

-Zapiecze. - wyszeptałam i polałam dłoń wodą utlenioną.

Wszystko od razu zaczęło się pienić. Spojrzałam na twarz Spookiego, ale on nawet nie drgnął. Siedział i tępo wpatrywał się w maleńką bliznę na moim ramieniu. Jego wzrok był tak pusty, tak wyprany z jakichkolwiek emocji. W jednej chwili wydawało się, jakby był martwy. Tak nie wyglądał nawet kilka dni temu, kiedy dowiedział się o śmierci Pattie. Teraz chciano mu odebrać ostatnią rodzinę, którą miał. Posmarowałam rany maścią na skaleczenia, po czym owinęłam dłoń bandażem. Przytuliłam chłopaka i stwierdziłam, że chyba musimy pomóc dzieciakom się spakować. Mimo iż bardzo tego nie chciałam, to również nie chciałam, żeby Justin w sądzie miał problemy przez utrudnianie zabrania ich, albo próbę ''porwania'', bo różnie mogliby to zinterpretować.

-Wiesz, że oni muszą jechać? - znów na niego spoglądnęłam. Tym razem zareagował. Spojrzał na mnie takim smutnym i przygnębionym wzrokiem, mówiącym „Wiem, ale zrób wszystko, żeby do tego nie doszło”. Niestety, ja nie potrafiłam nic zrobić. Pociągnęłam go, żeby wstał i zaprowadziłam do salonu.

-Jazzy, Jaxo, ci ludzie są z kuratorium. Musicie przez te dwa tygodnie do rozprawy zamieszkać w domu dziecka, ale naprawdę zrobimy wszystko, żebyście za dwa tygodnie wrócili tutaj. - dziewczynka podbiegła do mnie z łezkami w oczach i chciała rzucić się na szyję, ale złapałam ją za rączkę i pokazałam wzrokiem Justina. Ta mała zmyślna istotka zrozumiała od razu i omal sama nie wspięła się na barki brata. Jaxon siedział i tępym wzrokiem wpatrywał się to we mnie, to w Spookiego, a po jego policzkach spływały łzy. Podszedł do nas i, żeby nie przeszkadzać bratu, wtulił się we mnie.

-Dlaczego? - wyszeptał łamiącym się głosem, a po moich policzkach również zaczęły spływać słone krople, chociaż tak bardzo starałam się je zatrzymać. To ja, tym razem, miałam być ta silna, ale jak widać mi nie wychodziło.

-Wrócicie tu, zobaczysz słońce. Takie procedury. I tak Jus wywalczył, żebyście zostali u niego przez ten czas do pogrzebu. Chodź, pójdziemy was trochę spakować...

___
Hejka Naklejka!!! <3333 
Przybywam z rozdziałem 14, tak wiem, znowu długo nie było, ale nie miałam jak napisać, więc przepraszam :c 
Postaram się jakoś to naprawić, ale wiadomo teraz poprawianie ocen i tak dalej ;o 
Zawał w szkole ;/ 
Dobra, ja się nie rozpisuję :3 
Miłego wieczoru i jutro dnia <3 
Do piętnasteczki <3333